22-letni mieszkaniec Australii nie widział nic dziwnego w tym, że jedzie swoim samochodem tyłem. Nie rozumiał, dlaczego zatrzymujący go do kontroli policjanci mają takie dziwne miny. A gdy machali do niego lizakiem, miał na liczniku... 65 kilometrów na godzinę.

"Popsuła mi się skrzynia biegów, inaczej jechać nie mogłem" - tłumaczył licząc na zrozumienie drogówki. Widząc, że to nie działa, próbował brać policjantów "na litość". Wyjaśniał cierpliwie, że dopiero co przejechał 20 kilometrów, a musi jeszcze 500.

Wszystko na nic. Nie dość, że musiał dmuchać w balonik, to jeszcze przykładnie mandat mu wlepili. Bo tyłem jeździć nie wolno.