W Okrągłej Sali Kremla tym razem mało było pustych miejsc, a oczy całej Rosji kierowały się ku miejscu, gdzie rozsiadł się ustępujący za rok prezydent. "Putin wskaże Dmitrija Miedwiediewa" - spekulowali jedni, licząc, że w 2008 r. prezydentem mógłby zostać obecny wicepremier i wieloletni współpracownik Putina. Inni przewidywali, że pojawią się pierwsze sugestię, iż należy zmienić konstytucję i znieść limit dwóch kadencji - wówczas prezydentem mógłby pozostać sam Putin.

54-letni przywódca bardzo szybko przerwał jednak spekulacje. "Następcy nie będzie, będą kandydaci" - stwierdził kategorycznie, zapewniając w dyżurnych frazach, że wybory będą „demokratyczne”, a on jako prezydent nie będzie udzielał żadnych „wskazówek”. "Jako obywatel mam prawo do wyrażenia swojego zdania, jednak zrobię to dopiero w trakcie kampanii wyborczej - mówił.

Rosyjscy obserwatorzy odebrali to niemal jako żart - każdy doskonale wie, że głową państwa zostanie ten, kogo wskaże Kreml. To jego przez długie miesiące będą forsować państwowe media i to dla niego będzie pracować cały państwowy aparat. Gospodarz Kremla, któremu za rok kończy się druga i ostatnia kadencja, udawał jednak, że Rosja to demokracja. "Postanowił odgrywać do końca zachodniego lidera, który nie wyznacza następców, tylko szanuje rezultat wyborów" – mówił DZIENNIKOWI jeden z bywalców Kremla - dziennikarz Andriej Kolesnikow.

W końcu, gdy pytanie o „następcę tronu” powracało na konferencji jak bumerang, syknął wreszcie pod adresem dziennikarskiej świty: "Zamęczyliście mnie". Przy braku najbardziej oczekiwanej odpowiedzi doroczna konferencja zamieniła się w groteskowy pokaz służalczości. Brylowali dziennikarze prowincjonalnych gazet. "Niezrównany Władimirze Władimirowiczu" - zwróciła się do władcy Maria Sołowienko z Władywostoku, blondynka o karminowych ustach, ubrana w granatowy mundurek w stylu pioniersko-marynarskim. "Kochamy pana" - zakomunikowała. Dopiero po tej deklaracji zapytała, dlaczego nie wyrzuci skorumpowanych władz jej miasta i dlaczego nie wprowadzi w nim rządów prezydenckich.

Inne rosyjskie media interesowało prywatne życie Putina, jego sposoby na stres i sposób, w jaki spędza czas wolny. Kilkoro dziennikarzy składało mu życzenia, co samego prezydenta doprowadzało do zażenowania. Podobnie jak rosyjskich analityków, którzy rozmawiali z DZIENNIKIEM. "Są dwa sposoby demonstracji więzi z ludem. W demokracji są to wybory, w dyktaturze - ceremonia. U nas jest tylko ceremonia" – powiedziała DZIENNIKOWI analityk Julia Łatynina.