To absurd, ale w Indiach nikogo nie dziwi, że dziesiątki tysięcy ludzi chodzących po ulicach są według prawa uznani za zmarłych. Indie to kraj, którego obywatele są nieformalnie podzieleni na kasty, czyli na lepszych i gorszych ludzi. Wystarczy, że ktoś kto jest z niższej kasty ma jakiś majątek, a rodzina z wyższej kasty zaraz chce na majątku położyć łapy. Lepiej urodzeni mają dojścia w urzędach i - nierzadko za łapówki - uśmiercają na papierze krewniaka. W ten sposób lepiej urodzeni dziedziczą majątki po gorzej urodzonych, którzy oficjalnie już nie żyją, choć chodzą nadal po ulicach.

Szacuje się, że w Indiach żyje ok. 40 tys. "żywych zmarłych". I na nich właśnie chce zbić kapitał polityczny 48-letni Lal Bihari, który założył partię Stowarzyszenie Żywych Zmarłych. Już teraz partia uczestniczy w wyborach do samorządu w stanie Uttar Pradesz.

Bihari sam był kiedyś uznany za zmarłego. W 1976 roku uśmiercił go wuj za pośrednictwem skorumpowanych urzędników. Po "śmierci" Bihariego wuj przywłaszczył sobie jego majątek. Dopiero w 2004 roku, po wielu perypetiach, Bihari został urzędowo "przywrócony do życia".