USA są uparte. I - podobnie jak Chiny, Indie i Brazylia - nie zamierzają wchodzić w światowy program walki z globalnym ocieplenie. "Nie uważamy aby limity i terminy ich wprowadzania były ważne. Ważne jest natomiast nie narażanie na niebezpieczeństwo wzrostu gospodarczego" - powiedział Harlan Watson, główny negocjator rządu USA ds. klimatycznych. A bez ich udziału w programie, traci on swój sens. Bo są to w końcu największe gospodarki świata.
Na tym jednak nie koniec. Stany Zjednoczone zapowiedziały, że w ogóle nie będą już o tym z ONZ rozmawiać i prawdopodobnie nie przyjadą na kolejne negocjacje w tej sprawie, które pod koniec tego roku ruszą w Indonezji. Twierdzą, że limity na gazy cieplarniane nie mają sensu. A w walce z globalnym ociepleniem wystarczy rozwijanie aletrnatywnych źródeł energii. Problem w tym, że i w tej sprawie USA wiele nie robią. A obietnice działań dla ekologii najczęściej kończą się na słowach.
Sprawa jednak dzieli samych Amerykanów. Bo Demokraci chcą, by republikański rząd Busha złagodził swoje stanowisko. Zaapelowali do niego, by na zbliżającym się szczycie państw grupy G-8 w Niemczech, przyłączył się do działań zmierzających do ograniczenia emisji gazów. "Stany Zjednoczone nie mogą dłużej opóźniać działań wobec tego wielkiego zagrożenia" - napisali autorzy listu. Czy osiągną jakieś efekty? Jak widać po negocjacjach w Bonn, będzie to trudne.