O tym, jaką siłę oddziaływania na wyborców ma Oprah, przekonał się obecny prezydent George Bush. Gdy na kilka tygodni przed wyborami w 2000 r. podczas wspólnego wystąpienia przed kamerami pozwoliła mu serdecznie ucałować się w policzek, jego notowania poszybowały w górę jak strzała - czytamy w DZIENNIKU.
Nic dziwnego, bo Oprah Winfrey, autorka najpopularniejszego amerykańskiego talk-show, od lat jest najbardziej wielbioną gwiazdą telewizji. Jej miesięcznik "O" rozchodzi się w nakładzie prawie 2,5 mln egzemplarzy, zaś stronę internetową oprah.com odwiedzają miesięcznie ponad 4 mln internautów. Prowadzi też największy na świecie klub książki.
"Oprah może zagwarantować politykowi niesłychaną popularność i widoczność w grupie, w której sama jest gwiazdą, czyli wśród Afroamerykanów i kobiet. A to większość elektoratu" - powiedział DZIENNIKOWI Bryce Nelson, medioznawca z University of Southern California oraz były dziennikarz polityczny.
Dzisiaj Oprah Winfrey jest zachwycona Barackiem Obamą. Najpierw wciągnęła jego polityczną biografię "The Audacity of Hope" do kanonu lektur swojego klubu książkowego. Dzięki temu książka utrzymywała się na liście bestselerów przez prawie pół roku. Potem wychwalała senatora w programie Larry’ego Kinga w telewizji CNN, a wreszcie wypuściła na rynek pamiątkowe t-shirty z napisem "Oprah-Obama 2008". Co więcej, przestała pokazywać się z rywalką swojego faworyta Hillary Clinton, z którą niegdyś łączyły ją zażyłe stosunki - pisze DZIENNIK.
"Oprah Winfrey to uniwersalne i - co ważniejsze - wiarygodne guru we wszystkich sprawach, w tym politycznych. W świecie ślepej miłości do gwiazd jej opinia może mieć ogromny wpływ na popularność Baracka Obamy" - mówi DZIENNIKOWI James Houron, psycholog i autor książki pt. "Modlitwa do gwiazd show-biznesu".
Politolodzy ukuli nawet specjalny termin opisujący to zjawisko - "współczynnik Ophry". Ostrzegają jednak, że korzystanie z tego fenomenu wiąże się z ryzykiem. "Gdyby powstało wrażenie, że to gwiazda talk-show i jej fani są autorami wyborczego sukcesu Obamy, zostałby uznany za marionetkę" - wyjaśnia Robert Thompson z Centrum Studiów nad Kulturą Masową przy Syracuse University w Nowym Jorku.
Zapewne dlatego sam Obama nie zawsze przyjmuje zaproszenia do programu Ophry, a jesienią ubiegłego roku nie zgodził się na to, by właśnie w jej programie ogłosić zamiar startu w wyścigu do Białego Domu.
Mimo jego ostrożności potężna machina Ophry już ruszyła. Jeżeli jej miłośnicy - owe 9 mln widzów, którzy codziennie zasiadają przed telewizorem, by uczestniczyć w kreowanym przez nią świecie - podporządkują się jej politycznym wskazaniom, Barack Obama może być niemal pewny wyborczego zwycięstwa. A przy okazji będzie to dowód, że pierwszą i najważniejszą władzą w USA są nie politycy, ale ikony popkultury - pisze DZIENNIK.