I wszyscy wiedzą, że ostatnie słowo i tak będzie należało do prezydenta. "Opozycjonista w Rosji z pewnością nie wygra tych wyborów prezydenckich" - przekonuje w rozmowie z DZIENNIKIEM politolog Władimir Pribyłowski, jeden z członków dziewięcioosobowej grupy, która parę dni temu zaproponowała kandydaturę Władimira Bukowskiego.

"Mało tego - jeżeli Kreml tak postanowi, to żadnemu z opozycyjnych kandydatów nie uda się nawet zarejestrować" - twierdzi.

Kampania przed wyborami prezydenckimi, zaplanowanymi na marzec przyszłego roku, już od dawna trwa na dobre. Nie ustają spekulacje, kto może zająć miejsce "niezrównanego" Władimira Władimirowicza. Większość politologów zgadza się, że medialne debaty to tylko szum informacyjny, a karty zostaną rozdane dopiero na krótko przed wyborami. Przez samego Władimira Putina.

"To on wskaże faworyta" - przekonuje w rozmowie z DZIENNIKIEM politolog Aleksiej Makarkin.

Media szaleją i prześcigają się - jak w czasach Breżniewa - w interpretacjach najdrobniejszych decyzji i przetasowań na Kremlu. Już od wielu miesięcy na każdej konferencji z udziałem głowy państwa padają dwa znamienne pytania. Pierwsze: czy Władimir Putin zdecyduje się na udział w wyborach i pozostanie na trzecią kadencję, choć jest to sprzeczne z konstytucją? Gdy ten uparcie zaprzecza, pada drugie: kogo poprze obecny prezydent?

Specyfika rosyjskiej "demokracji" polega właśnie na tym, że społeczeństwo pyta się Putina, kogo ma wybrać na jego następcę. Ten jednak - starym sprawdzonym zwyczajem - będzie do ostatniej chwili milczał jak grób. "Prezydent nie będzie się spieszył z decyzją, bo chce jak najdłużej mieć wpływ na przedwyborczą walkę" - mówi Makarkin.

Wielu Rosjan na miejscu Władimira Putina w 2008 roku najchętniej widziałoby... jego samego. Nie można wykluczyć, że mimo swoich dotychczasowych zapewnień, Putin zdecyduje się jednak na pozostanie na trzecią kadencję. Politolodzy zgadzają się, że powstrzymuje go tylko obawa przed potępieniem ze strony zachodniej opinii publicznej.

W Rosji od wielu lat króluje w sondażach na najpopularniejszego polityka. Procent zadowolonych z jego rządów nie spadł już dawno poniżej 70, zaś w ostatnich miesiącach przekroczył 80. Mało tego, z niedawnego sondażu ośrodka Jurija Lewady wynika, że prawie 40 proc. wyborców chciałoby dożywotnich rządów prezydenta.

"Rosjanie wymieniają jego nazwisko, nawet jeśli nie ma go w spisie kandydatów" - mówi DZIENNIKOWI socjolog Leonid Siedow.

Nie ma więc zatem nic dziwnego w tym, że pojawiające się ostatnio informacje o kolejnych opozycyjnych kandydaturach wywołują u kremlowskich ekspertów co najwyżej uśmiech politowania. "Władimir Bukowski czy były premier Michaił Kasjanow to nie są poważne kandydatury" - powiedział w opublikowanym wczoraj wywiadzie prokremlowski analityk Wiaczesław Nikonow.

"Prawdziwa walka zacznie się jesienią, w okolicach wyborów parlamentarnych. Dopiero wtedy pojawią się realni kandydaci" - przekonywał.

Można oczywiście założyć, że bałwochwalcze poparcie dla obecnego prezydenta zostało wykreowane przez władze i technologów politycznych przy pomocy usłużnych mediów i ośrodków badania opinii publicznej, choć nie należy nie doceniać autentycznego poparcia dla prezydenta, który - u władzy od 1999 roku - przywrócił Rosji stabilność. Kreml zresztą nie obawia się opozycji, która jest dzisiaj słaba, rozproszona i odgrywa marginalną rolę w rosyjskim życiu politycznym.

"Regularne rozpędzanie demonstracji Innej Rosji, rewizje, zatrzymania wcale nie wynikają z poczucia zagrożenia" - tłumaczy Pribyłowski. Zdaniem politologa walka Kremla z opozycją spełnia zupełnie inne zadanie.

"To element kreowania wizerunku wroga. Ameryka, Polska i Estonia pełnią dziś funkcję wroga zewnętrznego. A Inna Rosja to wróg wewnętrzny" - przekonuje. Władza chce wzbudzić w społeczeństwie poczucie osaczonej twierdzy, co w efekcie ma je skonsolidować przed wyborami. Opozycja twierdzi jednak, że walka z Putinem ma sens. "Żeby potem nikt nie powiedział, że nie próbowaliśmy" - mówi Pribyłowski.


Bukowski: Chcę pokazać, że Putin nie ma monopolu

Justyna Prus: Wiadomość, że chce pan wziąć udział w wyborach prezydenckich w Rosji wywołała spore zaskoczenie. Jak zamierza pan prowadzić swoją kampanię wyborczą? Przecież dawno nie był pan w Rosji i nie jest pan tam chyba mile widziany.
Władimir Bukowski: Kampania to temat na później. Na razie muszę przebrnąć przez procedurę rejestracji kandydatów. Nagle zaczną się pojawiać formalne problemy, żebym w ogóle mógł wziąć udział w wyborach. Nie jestem przekonany, czy zostanę do nich dopuszczony.

Jakich przeszkód pan się spodziewa?
Będzie ostra walka o wykładnię prawa. Po pierwsze, czy w wyborach może startować osoba, która, jak ja, ma podwójne obywatelstwo. Po drugie, czy wymóg mieszkania w Rosji przez 10 lat dotyczy okresu bezpośrednio przez wyborami czy jakiegokolwiek okresu. Moja kandydatura to pretekst do rozpętania społecznej debaty i zainteresowania ludzi opozycją. Chodzi o wyrwanie społeczeństwa z letargu, rozruszanie go. Im bardziej radykalną alternatywę stworzymy, tym większa będzie szansa, że opozycja w Rosji się odrodzi.

Chce pan ożywiać antyputinowską opozycję?

Tak, chcę jej pomóc się odbudować i zorganizować na nowo. Ale przede wszystkim, powtarzam, chcę obudzić nasze ospałe społeczeństwo. Dopiero jeśli to nastąpi, można będzie mówić o moim udziale w wyborach.

Pańską kandydaturę zaproponowała dziewięcioosobowa grupa intelektualistów i działaczy społecznych. Skąd weźmie pan pieniądze na kampanię?

To też zależy od reakcji Rosjan. Jeśli będzie silna - pieniądze się znajdą. Zresztą wcale nie tak dużo ich potrzeba. Nie zamierzam prowadzić drogiej kampanii i wydawać olbrzymich pieniędzy na ekipy rozwieszające bannery i rozrzucające ulotki.

To w takim razie zadam pytanie wprost: czy weźmie pan pieniądze od Borysa Bieriezowskiego?
Nie będę kandydatem jakiegokolwiek oligarchy i do żadnego z nich nie zamierzam biegać po pomoc. W ten sposób tylko traci się zaufanie wyborców. Jeżeli Borys Bieriezowski popiera mój program, to może wpłacać swojej datki tak jak każdy inny wyborca. Powtarzam: to, ile zbierzemy pieniędzy zależy od tego, czy Rosjanie naprawdę zainteresowani są realną opozycją wobec Putina.

Nie obawia się pan klapy już na starcie?
Oczywiście, że mogę ponieść porażkę. Ale jeśli zabraknie zainteresowania i poparcia, to w ogóle gra będzie z góry przegrana, oznaczać będzie, że Rosjanie nie widzą potrzeby jakiejkolwiek alternatywy wobec modelu, który proponuje im Putin.



Władimir Bukowski - rosyjski dysydent, pisarz i obrońca praw człowieka w ZSRR. Spędził 12 lat w sowieckich zakładach psychiatrycznych. W roku 1976 wyemigrował na Zachód - w ramach wymiany na chilijskiego komunistę Luisa Corvalana. Od tamtej pory mieszka w Wielkiej Brytanii