Żołnierze z batalionu Duchifat nie uczestniczyli bezpośrednio w usuwaniu żydowskiego osiedla pod Hebronem. Ich zadanie miało polegać na zastąpieniu oddziału policji granicznej. Policjanci mieli w tym czasie uczestniczyć w akcji usunięcia osadników z dwóch budynków w palestyńskim Hebronie. Tuż przed akcją wojskowi poinformowali, że nie zamierzają brać w niej udziału. Odmowę rozkazu motywowali krótko: przyczyny religijne.

Później sprawa stała się jasna. Akcja w Hebronie oburzyła rabina Dow Liora, jednego z najbardziej wpływowych duchownych w Izraelu i nieformalnego przywódcę religijnych syjonistów. To on - obrońca osadników - nakłonił wojskowych do buntu. Nie było to trudne, bo w Duchifat służy wielu jego dawnych studentów i rabbi osobiście wydzwaniał na ich komórki. 38 żołnierzy nie wykonało rozkazu - 12 trafiło do aresztu.

Eksperci uważają, że incydent sprzed kilkunastu dni jest symptomatyczny: w armii jest coraz więcej religijnych ortodoksów, ci zaś zamiast rozkazów słuchają wpływowego duchowieństwa. Najmocniej widać to w czasie nadzorowanej przez armię ewakuacji osadników.

"To nie był pierwszy taki przypadek" - podkreśla w rozmowie z DZIENNIKIEM politolog Szemuel Sandler z Uniwersytetu Bar Ilan. "Do podobnych sytuacji dochodzi, odkąd zaczęto wysiedlać osadników trzy lata temu. Dla ortodoksów to olbrzymi dylemat, konflikt między mityczną ziemią Izraela a państwem Izrael; między Bogiem a dowódcami wojskowymi" - mówi. Rabin Dow Lior jest bezkarny - już dwa lata temu, gdy Izraelczycy wycofywali się ze Strefy Gazy, wzywał on do bojkotu rozkazów dowództwa. Wraz z nim protestowali inni znaczący rabini jak Eljakim Lewanon i Eliezer Melamed.

Ich wpływ na armię jest przemożny - w czasie gdy zeświecczona młodzież, niegdyś podpora izraelskich sił obronnych, unika służby, prym w jednej z najbardziej zdyscyplinowanych do niedawna armii świata zaczynają wieść żydowscy ortodoksi. Widok oddziału, który przerywa ćwiczenia, by oddać się modlitwie, nie jest już rzadkością, a specjalny program Hesder umożliwia łączenie studiów w szkołach talmudycznych z obroną kraju. "Hesderyci" stanowią dziś ponad połowę osób na kursach oficerskich w korpusach piechoty, około 80 proc. składu jednostek uczestniczących w walce oraz większość w elitarnych jednostkach komandosów. Armii nie razi ich religijność - przeszkadza jej natomiast rzecz do niedawna niebywała - podwójna lojalność.

"To olbrzymie zagrożenie dla wojska" - mówi DZIENNIKOWI gen. Szlomo Brom, były szef planowania strategicznego w izraelskiej armii. "Niektórzy z nich myślą, że są odpowiedzialni przed rabinami, a nie dowódcami. To zagraża skuteczności naszych akcji militarnych" - dodaje. Według generała izraelska armia ma ten problem już od kilku lat. Długa, 36-miesięczna służba okazała się dla "świeckich" po prostu nie do pogodzenia z karierą. Wielu Izraelczyków traktuje ją jako niepotrzebny, a na dodatek niebezpieczny obowiązek. Religijni chętnie zajmują ich miejsca.

Dowódcy starają się powstrzymać odpływ "świeckich" poborowych, organizując m.in. specjalne jednostki dla utalentowanych muzyków czy sportowców. Kilka dni temu ogłoszono, że powstanie również oddział dla izraelskich celebrities, przede wszystkim aktorów i innych artystów, którzy mogliby codziennie opuszczać koszary, by wykonywać swój zawód. Na darmo. Talmudyzacja armii postępuje krok po kroku.

"Jeżeli taka sytuacja będzie się utrzymywać dłużej, dowództwo zerwie kontakty ze środowiskami religijnymi, innego wyjścia nie ma" - twierdzi gen. Brom. Pytanie tylko, czy wtedy sprawna i wpływowa armia nie zostanie... bez żołnierzy.