W przemówieniu tym Obama ma również poinformować, że Stany Zjednoczone zorganizują w maju 2012 r. w Chicago, gdzie w tym samym czasie odbędzie się spotkanie przywódców G8, szczyt NATO poświęcony Afganistanowi.
Zgodnie w wcześniejszymi zapowiedziami, częściowe wycofanie wojsk ma nastąpić już w przyszłym miesiącu. Biały Dom oficjalnie nie ujawnił skali ewakuacji, ale na podstawie przecieków media amerykańskie podały, że Obama ogłosi, iż w lipcu powróci do kraju 5 tys. żołnierzy, a przed końcem tego roku dalszych 5 tys.
Prezydent ma także oświadczyć, że do końca przyszłego roku wycofanych zostanie z Afganistanu dalszych 20 tys. żołnierzy.
Oznaczałoby to, że do końca 2012 r. powróci do domu około 30 tys. żołnierzy - a więc tylu, ilu na mocy decyzji Obamy wzmocniło kontyngent w Afganistanie w ciągu ubiegłego roku w ramach strategii zwanej "surge" (wzrost, powiększenie).
Na podstawie anonimowych źródeł z Pentagonu media amerykańskie donoszą, że dowódcy woleli, by wycofano mniej żołnierzy. Obawiają się oni, że nadmierne uszczuplenie kontyngentu może zaprzepaścić sukcesy militarne odniesione w Afganistanie w ciągu minionych miesięcy.
Siłom USA i NATO udało się powstrzymać ofensywę talibów na południu kraju i odzyskać poprzednio utracone tereny. Generałowie podkreślają jednak, że są to zdobycze "kruche i odwracalne".
Obecnie przebywa w Afganistanie 97 tysięcy żołnierzy amerykańskich oraz 30 tys. z innych państw, w tym Polski.
"Surge" w połączeniu ze strategią przeciągania talibów na stronę rządu afgańskiego i zyskiwania sobie poparcia lokalnych przywódców plemiennych, pozwoliło na pewne umocnienie pozycji sił NATO i wojsk rządowych.
Jako docelową datę wycofania wszystkich wojsk Waszyngton podaje rok 2014. Administracja Obamy liczy, że do tego czasu uda się zapewnić Afganistanowi stabilny rząd i wyszkolić miejscowe wojska i policję, tak by mogły zagwarantować zewnętrzne i wewnętrzne bezpieczeństwo kraju oraz zapobiec wykorzystywaniu kraju jako bazy dla islamskiego terroryzmu.
Komentatorzy zwracają uwagę, że poparcie społeczeństwa amerykańskiego dla wojny znowu osłabło po chwilowym wzroście bezpośrednio po likwidacji Osamy bin Ladena przez komandosów USA w Pakistanie.
Administracja Obamy znajduje się też pod ogromną presją finansową. Wojna kosztuje średnio 2 miliardy dolarów miesięcznie i w samym tylko bieżacym roku wydano juz na nią 120 mld dolarów. W sytuacji wysokiego deficytu budżetowego i rosnącego zadłużenia, kraju nie stać na takie koszty - twierdzą zwolennicy szybkiego wycofania wszystkich wojsk.
Ekipa Obamy, wraz z rządem prezydenta Hamida Karzaja, prowadzi od pewnego czasu rozmowy z talibami, mające doprowadzić do pokojowego zakończenia konfliktu.
USA stawiały początkowo talibom warunek, że zanim rozpoczną się negocjacje, muszą zerwać sojusz z Al-Kaidą. Jak zauważają eksperci, po śmierci bin Ladena może to być dla nich łatwiejsze, ponieważ mieli oni umowę bezpośrednio z szefem Al-Kaidy, a nie z całą tą terrorystyczną siatką.
Jastrzębie w Kongresie i prawicowe media krytykują jednak plany prowadzące do zakończenia wojny.
Republikański senator John McCain przestrzegł we wtorek przed pochopnym wycofywaniem wojsk. Środowy "Wall Street Journal" w artykule redakcyjnym zarzucił Obamie, że jego harmonogram wycofania wojsk podyktowany jest kalendarzem politycznym.
W przyszłym roku prezydent będzie się ubiegał o reelekcję. Zdaniem "WSJ", wzbudza to podejrzenia, że zechce się pochwalić znaczącym wycofaniem wojsk, aby zjednać sobie lewicę Partii Demokratycznej, która naciska na zakończenie wojny.