W ślad za tym ma nastąpić wspólne śledztwo egipsko-izraelskie. Izrael nie wziął jednak na razie odpowiedzialności za śmierć egipskich funkcjonariuszy. Napisał w oświadczeniu, że zginęli oni "podczas terrorystycznego ataku na granicy" (egipsko-izraelskiej).
Egipt twierdzi, że zostali oni zabici podczas ostrzału z izraelskiego śmigłowca, który uczestniczył w pościgu za grupą sprawców czwartkowej serii zamachów pod izraelskim kurortem Ejlat, przy granicy z Egiptem. Zginęło w nich ośmiu Izraelczyków, a ponad 30 zostało rannych. Zdaniem Izraela, palestyńscy terroryści wtargnęli na terytorium państwa żydowskiego właśnie z Egiptu, a po zamachach część z nich zdołała zbiec z powrotem w tamtą stronę.
Władze w Kairze zażądały wcześniej nie tylko śledztwa, ale i przeprosin, a egipskie MSZ oświadczyło w sobotę rano, że odwołuje swojego ambasadora z Tel Awiwu. Po południu minister informacji w rządzie tymczasowym Egiptu poinformował jednak, że ambasador nie zostanie odwołany. Podtrzymał natomiast żądanie przeprosin.