W wywiadzie dla czwartkowego magazynu dziennika "Corriere della Sera", "Sette" szef włoskiej dyplomacji powiedział: "Przez lata my Europejczycy krytykowaliśmy (byłego prezydenta) George'a W. Busha za jego unilateralizm, nie zdając sobie sprawy z tego, że on dawał bezpieczeństwo, które my, wśród protestów, spokojnie konsumowaliśmy".
"Potem nastał Barack Obama, tak bardzo doceniany przez wszystkich za swój multilateralizm i bardziej otwartą postawę, która jednak wpędziła nas w kryzys. Odkryliśmy, że w Europie król jest nagi. Na przykład w sprawie Libii amerykański prezydent wezwał nas, byśmy byli protagonistami; to model współudziału, który od tej pory byłby stosowany w wielu kancelariach. To szok dla UE, pozbawionej politycznej jedności, bez przywództwa i z niewielkimi środkami do wydania" - oświadczył Frattini.
Odnosząc się do politycznej słabości UE minister ocenił: "To negatywna ewolucja procesu integracji, który obserwowałem w ostatnich dziewięciu latach najpierw jako minister spraw zagranicznych, potem wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, a następnie, gdy wróciłem do MSZ".
"Zaczęliśmy od euroentuzjastycznej wizji, dalekiej od rzeczywistości instytucjonalnej i politycznej" UE - zauważył Frattini.
Przypomniał, że jego kraj apelował o "prawdziwą wspólną europejską politykę zagraniczną" i "prawdziwego europejskiego ministra spraw zagranicznych". "Tymczasem zwyciężyły narodowe pobudki" - dodał. "Zostaliśmy pokonani i dzisiaj wszyscy płacimy za skutki tego" - podkreślił szef włoskiej dyplomacji.
Za dobry znak Frattini uznał zaś kroki na rzecz wspólnej unijnej polityki obronnej. "Włochy wystąpiły z inicjatywą starając się o skupienie wokół projektu obrony UE ważnej grupy państw: Francji, Niemiec, Polski i Hiszpanii, gotowych rozwinąć model wzmocnionej współpracy wojskowej. To próba odpowiedzi na nowe wyzwania, także to, postawione nam przez Stany Zjednoczone" - oświadczył Frattini. Jego zdaniem jest to sposób zwiększenia udziału Unii we wspólnocie euroatlantyckiej, wymagającej zacieśnienia.