Zaskoczenia nie było. Premier David Cameron w swoim wystąpieniu w sprawie przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej zawarł to, o czym wspominał już wcześniej. Eksperci zwracają uwagę, że wystąpił w roli nie szefa rządu, lecz lidera partii. I wewnętrzną politykę powiązał z kwestiami istotnymi dla Unii Europejskiej.



Reklama

Doktor Piotr Wawrzyk z Uniwersytetu Warszawskiego podkreślił, że szef brytyjskiego rządu szykuje się już do wyborów parlamentarnych. A że w Partii Konserwatywnej liczą się dwa skrzydła: eurosceptyczne i eurorealistyczne, chciał pogodzić i jedno i drugie. Dlatego referendum będzie, ale dopiero wtedy, gdy będzie wiadomo, jaki kształt przyjmie Unia Europejska po kryzysie.



Referendum- zdaniem Piotra Wawrzyka- teoretycznie mogłoby się odbyć choćby za pół roku. Davidowi Cameronowi zależy jednak na tym, by do najbliższych wyborów jego partia nie poszła rozbita. Szef rządu daje zatem sygnał: poczekajmy, nie róbmy gwałtownych ruchów, wygrajmy wybory i wtedy będziemy podejmować decyzje.

Unia Europejska nie powinna się bać żądań Camerona
- uważa Grzegorz Rzeźnik z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jak mówi, warunkiem przeprowadzenia unijnego referendum w Wielkiej Brytanii jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych Partii Konserwatywnej. Po drugie, dyskusja, która będzie się toczyć teraz , po wygłoszeniu przez brytyjskiego premiera orędzia o przyszłości jego kraju w Unii Europejskiej, wyjdzie Wspólnocie tylko na zdrowie. Ekspert zauważył, że wystąpienie Camerona jest pełne sprzeczności, bo oto jedno z najbardziej uprzywilejowanych państw w Unii domaga się kolejnych ustępstw.



Brytyjski premier David Cameron zapowiedział renegocjację zasad przynależności Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej. Obiecał unijne referendum w 2017 roku, jeśli jego partia wygra ponownie wybory. Wtedy Brytyjczycy będę mieli okazję się wypowiedzieć, czy chcą zostać w Unii, czy też nie.