Prokurator generalny, Frederic Van Leeuw mówił na konferencji prasowej, że za zamachy odpowiadają czterej mężczyźni. Dzięki monitoringowi udało się rozpoznać jednego z nich - Brahima Bakraouiego, którego bomba wybuchła jako pierwsza. Potem eksplodował ładunek, wniesiony do hali odlotów przez drugiego, niezidentyfikowanego jeszcze zamachowca. Trzeci mężczyzna zniknął za to z lotniska, zanim wybuchła jego bomba - informuje TVN24.
Van Leeuw dodał, że na Zamentem nie znaleziono - wbrew plotkom - żadnej broni należącej do terrorystów. Prokurator generalny przyznał też, że zarówno Brahim Bakraoui, jak i jego brat, Khalid, który wysadził się w metrze, znani byli policji. Brahim trafił za kratki za kradzież samochodu, z kolei Khalid został zaocznie skazany za zranienie funkcjonariusza podczas napadu w Brukseli. Jako, że policja nie była w stanie go zatrzymać, Interpol wystawił za nim list gończy.
Nie było jednak - jak mówił Van Leeuw - żadnych dowodów na współpracę mężczyzn z ISIS.
Jak wyjaśnił śledczy, policjanci dotarli do kryjówki terrorystów, dzięki informacjom od taksówkarza, który wiózł morderców na lotnisko. Przeprowadzono tam rewizję, która umożliwiła ujawnienie 15 kg materiałów wybuchowych, 150 l acetonu, 30 l wody utlenionej, walizki wypełnionej gwoździami i śrubami oraz materiałów przeznaczonych do wytworzenia materiałów wybuchowych - powiedział Van Leeuw.
Jak podały belgijskie media, odnosząc się do informacji ujawnionych przez śledczych, terroryści byli zmuszeni zostawić czwartą bombę w domu, ponieważ wskutek pomyłki zamiast zamawianego przez nich vana korporacja taksówkowa przysłała mniejszy samochód osobowy.
Van Leeuw dodał też, że w ulicznym koszu na śmieci znaleziono laptopa z listem pożegnalnym. Brahim Bakraoui napisał w nim, że spieszy się, że nie wie, co ma robić, że jest poszukiwany ze wszystkich stron, że czuje się zagrożony i że boi się, że skończy w celi.