Pierwszym atakiem, przy użyciu samochodu był - jak informuje telewizja NBC - atak Mohammeda Rezy Taheri-azara, który na kampusie uniwersytetu Północnej Karoliny wjechał w marcu 2006 w tłum studentów, raniąc 9 osób. Tłumaczył, ze zaatakował ludzi, by pomścić śmierć muzułmanów, zabijanych na całym świecie. Mężczyzna został skazany na 33 lata więzienia.
Kolejny atak nastąpił w 2009 w Holandii. Podczas parady z udziałem rodziny królewskiej, Karst Roeland Tates wjechał swym autem w uczestników świeta. Przed śmiercią, zeznał, że chciał zabić królową.
Ten atak skłonił w 2010 Departament Bezpieczeństwa Narodowego w USA do wydania ostrzeżenia przed nowym sposobem dokonywania zamachów terrorystycznych. Zdaniem ekspertów, takie ataki łatwo jest przeprowadzić w miejscach, gdzie zbierają się tłumy ludzi -na przykład podczas świąt narodowych czy imprez sportowych. Amerykanie ostrzegali, że do takiego rodzaju zamachu nie trzeba terrorystów specjalnie szkolić, nie muszą też oni zdobywać broni palnej czy materiałów wybuchowych. Dlatego też eksperci wzywali policjantów, by zwracali szczególną uwagę na samochody, które jadą w dziwny sposób w czasie i miejscu w których nie powinno ich być.
Te ostrzeżenia jednak nie pomogły. W październiku 2014 w kanadyjskim Saint-Jean-sur-Richelieu, Martin Couture-Rouleau, islamski neofita wjechał w dwóch żołnierzy, zabijając jednego z nich, a drugiego ciężko ranił. Mężczyzna został zastrzelony po policyjnym pościgu. W tym samym miesiącu Abdel-Rahman Shaloudi wjechał w przystanek w Izraelu, zabijając trzymiesięczne niemowlę i 22-letniego turystę z Ekwadoru.
Ostatnie ataki tego typu miały miejsce we Francji w grudniu 2014 w Dijon i Nantes, gdy mężczyźni krzyczący "Allahu Akbar" wjechali w tłum ludzi. Włądze zapewniają jednak, że mężczyźni byli psychicznie chorzy i nie mieli żadnych kontaktów z organizacjami terrorystycznymi.