Agencje AP i EFE informują, że premier wygrał zdobywając około 55-procentowe poparcie wyborców.
Kandydujący z ramienia konserwatywnej Serbskiej Partii Postępowej (SNS) 47-letni Alaksander Vuczić, nazywany przez media politycznym kameleonem, był faworytem wyborów.
Według projekcji, sporządzonej przez grupę badawczą Ipsos, na drugim miejscu, z 14 proc. głosów, uplasował się dotychczasowy rzecznik praw obywatelskich, startujący jako kandydat niezależny centrysta Sasza Janković.
Trzecie miejsce, uzyskując 9-procentowe poparcie, zdobył działacz polityczny i komik Luka Maksimović, a kolejne - z niespełna 6 proc. głosów - wymieniany przed wyborami wśród najpoważniejszych rywali Vuczicia były minister spraw zagranicznych Vuk Jeremić.
Lokale wyborcze zamknięto o godz. 20. Jak podała państwowa komisja wyborcza, na dwie godziny przed zakończeniem głosowania frekwencja wynosiła ok. 46 proc. - o dwa punkty procentowe mniej niż podczas poprzednich wyborów prezydenckich w 2012 roku. AP zauważała, że wyższa frekwencja sprzyjałaby kandydatom opozycji.
Niezależni obserwatorzy zgłaszali pojedyncze nieprawidłowości w procesie głosowania, jak przypadki prób przekupienia wyborców czy oddania głosów przez osoby nieposiadające odpowiedniego dokumentu tożsamości. Spośród 7,1 mln mieszkańców Serbii uprawnionych do głosowania było 6,8 mln osób.
Wygrana ugruntuje pozycję Vuczicia - szefa rządu od 2014 roku - jako najważniejszego polityka w regionie. Choć w Serbii rzeczywistą władzę sprawuje rząd, a prerogatywy prezydenta są niewielkie, urząd premiera łączy się ze sporym prestiżem.
Jeśli ostateczne wyniki potwierdzą projekcję, Vuczić zastąpi swego bliskiego sojusznika Tomislava Nikolicia, wraz z którym w 2008 r. założył SNS po oficjalnym zerwaniu ze skrajnie nacjonalistyczną przeszłością i zwrotowi ku Unii Europejskiej.
W 1995 r., jako deputowany Serbskiej Partii Radykalnej (SRS) Vojislava Szeszelja, groził, że w przypadku międzynarodowej interwencji w Bośni i Hercegowinie "za każdego Serba, którego zabiją, my zabijemy stu Muzułmanów". Gdy w 1998 r., podczas wojny w Kosowie, był ministrem informacji w koalicyjnym rządzie z socjalistami Slobodana Miloszevicia, podpisał przepisy, które nakładały astronomiczne kary na media krytykujące władze.
Do 2008 r. otwarcie bronił byłych przywódców Serbów bośniackich gen. Ratko Mladicia i Radovana Karadżicia, którego w marcu 2016 r. haski trybunał skazał na 40 lat więzienia za ludobójstwo w Srebrenicy.
Zaczął się zmieniać wraz z założeniem w 2008 r. SNS, która powstała w wyniku rozłamu u radykałów - jej politycy złagodzili dyskurs, zwrócili się ku Unii i zaczęli apelować o pojednanie na Bałkanach.
Vuczić zerwał z przeszłością, powtarzał, że ten etap był błędem, którego żałuje. W 2010 r. oznajmił, że czuje wstyd z powodu wydarzeń w Srebrenicy, gdzie Serbowie w 1995 r. wymordowali ponad 8 tys. muzułmańskich mężczyzn i chłopców.
Według mediów Vuczić wykorzystuje drzemiące w nim sprzeczności, by przemawiać zarówno do prounijnych Serbów, jak i radykalnych nacjonalistów, przedstawicieli UE oraz przywódców Rosji.
Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to właśnie z Rosją, tradycyjną sojuszniczką Serbii, premier utrzymuje dobre stosunki. Belgrad nie nałożył sankcji na władze w Moskwie, chociaż Unia domagała się tego od krajów kandydujących.
Przeciwnicy polityczni zarzucają Vucziciowi populizm, oskarżają go o autorytaryzm oraz próbę przejęcia całej władzy w kraju.