Futbol to radosne szaleństwo i skrajne emocje: duma, ekstaza, histeria i łzy. To też, niestety, starcia kibiców. Czasami dochodzi do konfrontacji zabarwionych polityką. Tak stało się ostatnio na francuskiej Korsyce.
18 maja, dwa dni przed tym, jak w Polsce doszło do burd podczas meczu Lecha Poznań z Legią Warszawa, ok. 150 kibiców drugoligowego korsykańskiego AC Ajaccio zaatakowało przed spotkaniem autobus wiozący piłkarzy Le Havre. Auto obrzucono kamieniami, zaś przyjezdnych piłkarzy zwyzywano od brudasów, Arabów i zbieraczy bawełny. Mecz, który miał wyłonić zespół walczący dalej o awans do ekstraklasy (Ligue 1), został z powodu awantury odwołany (odbył się dwa dni później).
Choć zdarzenie było szokujące, to jednak, co smutne, typowe dla kibolskich przepychanek. I pewnie zakończyłoby się zwyczajnie – finansową karą dla AC Ajaccio (i być może meczem rozegranym przy pustych trybunach) – gdyby nie polityka. Korsykańscy politycy, zwolennicy większej autonomii wyspy, oskarżyli władze Francji o spisek: klub – według nich – ma zostać ukarany nie dlatego, że jego kibice dopuścili się ataku, lecz z powodu tego, że jest korsykański.
Reklama
Na to dictum dłużna nie pozostała reszta kraju. Francuzi z kontynentu, którzy tradycyjnie uważają Korsykanów za nacjonalistów oraz szowinistów, ponowili oskarżenia. A to jedne z najpoważniejszych obelg nad Sekwaną, bo nacjonalizm i szowinizm są sprzeczne z duchem Republiki i wartościami, na których została ona zbudowana: równości i braterstwa. O wolności nie wspominając, bo choć o nią właśnie Korsykanom chodzi, to rozumieją ją inaczej niż reszta kraju.