Brytyjski dziennikarz zajmujący się Bliskim Wschodem zauważa, że "(...) mało kto odnotował najbardziej namacalny wynik" poniedziałkowego szczytu między prezydentem USA Donaldem Trumpem a przywódcą Rosji Władimirem Putinem. Przed spotkaniem w fińskiej stolicy amerykańscy oraz rosyjscy dyplomaci, przy "bliskiej współpracy z przywódcami wspólnego sojusznika, Izraela, pośredniczyli w porozumieniu między wszystkimi stronami konfliktu w Syrii (...)" - pisze Bradley.
Jak wskazuje, "umowa jest już zawarta", "Asad pozostanie", a "Syria stała się rosyjskim protektoratem". "Na szczycie uzgodniono potrzebę trwałego zawieszenia broni między Syrią i Izraelem; rząd syryjski zaoferuje gwarancje dotyczące bezpieczeństwa państwa żydowskiego" - czytamy w konserwatywnym tygodniku. "Zachód musi się pogodzić z faktem, że przez lata wspierał przegrywającą stronę" w syryjskim konflikcie - konstatuje autor.
Według niego porozumienie to znacząca zmiana, gdyż "jeszcze niedawno USA było bliskie pójścia na wojnę z Asadem". Utrzymując, że Trump "po cichu porzucił w ubiegłym miesiącu wspieranych przez USA rebeliantów w południowo-zachodniej Syrii", wskazuje, że umowa była "od pewnego czasu przygotowywana". Teraz syryjscy rebelianci "mogą oczekiwać całkowitego porzucenia", a "w ramach procesu deeskalacji Trump ma podobno być chętny do wycofania ok. 2 tys. żołnierzy amerykańskich sił specjalnych, którzy nadal stacjonują w Syrii".
"Nic z tego nie byłoby możliwe bez zgody Izraelczyków" - pisze publicysta brytyjskiego "The Spectator". W jego ocenie państwo żydowskie "nie będzie miało problemu ze współpracą z reżimem Asada w Syrii w przyszłości", mimo wielu wezwań do zmiany władzy w Damaszku oraz dziesiątek bombardowań pozycji syryjskiego wojska w ostatnich latach.
W ocenie publicysty "głównym zmartwieniem" Izraela w Syrii są stacjonujące tam siły irańskie. Jeśli Moskwa zgodzi się na wycofanie wspieranego przez Iran Hezbollahu do Libanu oraz trzymanie syryjskich wojsk z dala od granicy państwa żydowskiego, to Izrael zaakceptuje Syrię pod kontrolą rosyjską - wskazuje. Rekompensatą dla Teheranu ma być ogłoszone przez Putina "50 mld USD bezpośrednich rosyjskich inwestycji w irański sektor energetyczny".
Dzięki porozumieniu - jak twierdzi Bradley - "Rosja utrzymuje pełnomocnictwo w Syrii i ciepłowodny port na wybrzeżu Morza Śródziemnego", "USA wycofują się z grzęzawiska", a "Izrael pozbywa się zagrożenia ze swoich granic ze strony Iranu i Hezbollahu".
Publicysta zauważa, że komentarze Trumpa w Helsinkach pokazały "jak mało (prezydent USA) interesuje się konfliktem" w Syrii. "On widzi to jako wojnę kogoś innego" - zaznacza i podkreśla, że "amerykańskie wycofanie się oznacza przekazanie znacznej strefy wpływów na Bliskim Wschodzie Rosji". W jego ocenie "lepiej przyzwyczaić się do takiego amerykańskiego braku zainteresowania" tym regionem, gdyż USA nie są już zależne od znajdujących się w nim złóż surowców i "niedługo będą energetycznie samowystarczalne". Wskazując na wcześniejsze "lekkomyślne interwencje militarne" Zachodu w regionie Bliskiego Wschodu i ich polityczne konsekwencje ocenia, że jest "to być może najlepsze rozwiązanie ze wszystkich".
Przeciwnicy prezydenta Putina powinni być "najszczęśliwsi ze wszystkich" - pisze Bradley. "Radzenie sobie z ciągłym bólem głowy, próbując rozwiązać trudne do przezwyciężenia konflikty świata arabskiego, to coś co powinno życzyć się najgorszemu wrogowi" - konkluduje.