Donald Trump, który filozofię swojej prezydentury oparł o operetkowe machismo – został brutalnie ośmieszony przez Władimira Putina. Koszarowe komentarze o "dup…ch" (przypomnijmy, że nawet swoją córkę Trump określił mianem "piece of ass") czy podejmowane stale próby przejmowania dominacji zostały skompromitowane przez silniejszego samca.

Reklama

Amerykańskiemu prezydentowi łatwo było do tej pory ustawiać sojuszników. Gdy pojechał do rywala, poległ. Wyluzowany Putin, w Helsinkach mówił w pewnym momencie nawet per Donald. Wręczając mundialową piłkę przypomniał, że jest na fali. Że dopiero co wrócił z imprezy, na której jako jedynemu podczas urwania chmury nad głową rozpostarto parasol. Z uśmiechem politowania słuchał jak dziennikarze kończą dzieło zniszczenia, pytając o kompromat z Sankt Petersburga.

Na sali konferencyjnej siedziała żona prezydenta USA, która musiała słuchać niejasnych deklaracji na temat tego, czy jej mąż został sfilmowany podczas polewanych uryną zabaw erotycznych z rosyjskimi prostytutkami czy też nie. Leżącemu Trumpowi Putin dał jeszcze jednego kopa w twarz mówiąc, że był raptem jednym z pięciuset biznesmenów na forum w Sankt Petersburgu. Równie złe były odpowiedzi o uwikłanie Rosjan w amerykańską kampanię. Śledztwo na ten temat nie jest jeszcze całkowicie zamknięte w USA, tymczasem Trump jednoznacznie dał do zrozumienia, że właściwie to nic się nie stało i nie ma do Putina pretensji.

Wczorajsze spotkanie w Helsinkach było starciem dwóch typów machismo. Rosyjskie jest zahartowane kontaktami z kryminałem i światem służb specjalnych. Oparte na niepisanych zasadach rodem z Butyrek i Łubianki. Są grypsujący i są cwele. Amerykańskie – reprezentowane przez tandeciarza Trumpa - zalatuje dekadencją i westernowską naftaliną. W opowieściach o "łapaniu za ci..ę" nie ma żadnej siły. Macho Trump nie ma w sobie więziennego biespriediełu, którym dysponował aresztowany na krótko w latach 90. w USA przez FBI wspomniany wcześniej Wiaczesław Iwankow.

Reklama

Mimo zapewnień Trump nie idzie na całość. Nie jest wiarygodny w swojej twardzielskiej pozie. W efekcie nie jest ani mieszczańsko-przysiadalny (jak Barack Obama) ani kowbojski (jak George W. Bush). Przed Helsinkami przedwcześnie zadeklarował swój szacunek dla rosyjskiej logiki, ale nie podążył za rytmem więziennego szansonu. W balladzie śpiewanej przez Sławę Miedianika po śmierci Iwankowa, słychać fragment wywiadu, w którym Japończik mówi: Nigdy nie drżałem, nigdy nie zboczyłem z drogi. Ani na lewo, ani tym bardziej w tył.

Według tej zasady - co najmniej od szczytu NATO w Bukareszcie w 2008 roku, który był zapowiedzią wojny w Gruzji – w sprawach międzynarodowych postępuje Putin. Trump wręcz przeciwnie. Drży. Zbacza z drogi zarówno na lewo jak i w tył. Nie należy do grypsujących.