Pierwszą sugestię rzucił w zeszłym miesiącu sam prezydent. W tym tygodniu zamiar taki potwierdził minister obrony Herve Morin. Podczas wykładu wygłoszonego na konferencji wojskowej na uniwersytecie w Tuluzie oświadczył, że celem Sarkozy’ego jest wzmocnienie pozycji Francji w Sojuszu Północnoatlantyckim, a europejski system obronny nie może istnieć bez NATO.
"Nie będzie postępu w kwestii europejskiej obronności, jeśli Francja nie zmieni swojego politycznego podejścia do NATO. Zbyt często jesteśmy tym, który się spiera i blokuje, jakbyśmy chcieli pokazać, że nie chcemy, by NATO się zreformowało" - przyznał Morin.
Według francuskiego dziennika "Le Monde", który powołuje się na źródła w ministerstwie obrony, kwestia ewentualnego powrotu Francji do wojskowych struktur NATO może być omawiana już podczas przyszłorocznego szczytu Sojuszu w Bukareszcie. To byłaby wręcz rewolucyjna zmiana w polityce Paryża. Francja była jednym z członków założycieli NATO w 1949 r. i początkowo na jej terenie były nawet amerykańskie bazy militarne.
Jednak już po kilkunastu latach - w 1966 r. - prezydent Charles de Gaulle, chcąc samodzielnie rozbudowywać arsenał atomowy, wycofał kraj z wojskowej współpracy w ramach paktu, zostawiając go tylko w strukturach politycznych. Od tego czasu Francuzi nie uczestniczą w natowskich manewrach. Przez całe lata trzymanie się na uboczu "amerykańskiego sojuszu" wraz z posiadaniem własnej broni jądrowej było fundamentem polityki obronnej Paryża.
Po raz pierwszy z dziedzictwem de Gaulle’a próbował zerwać poprzedni prezydent Jacques Chirac, później zresztą zawzięty krytyk Stanów Zjednoczonych. W 1996 r. przedstawiciel Francji miał wejść do komitetu wojskowego NATO, który grupuje szefów sztabów państw członkowskich. Ale Waszyngton się na to nie zgodził, więc Francja pozostała na pozycji outsidera.
Sytuacja się zmieniła, odkąd wiosną tego roku nowym szefem państwa został Nicolas Sarkozy, który nie ukrywa sympatii do Ameryki. W sierpniu zapowiedział, że powrót Francji do NATO nastąpi już niebawem. "To będzie największy przełom we francuskiej polityce zagranicznej od 40 lat" - mówi agencji AFP analityk wojskowy Bruno Tertrais.
"Dziś we Francji w tej sprawie nie ma już wielkich kontrowersji politycznych. Nawet niechętni prezydentowi socjaliści nie widzą sprzeczności między tworzeniem europejskiej polityki obronnej i członkostwem w NATO" - mówi DZIENNIKOWI Philippe Coquet z Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w Paryżu.
Morin przypomina wprawdzie, że trzeba przeanalizować zalety i wady pełniejszego uczestnictwa w NATO, ale nawet on przyznaje, że korzyści przeważają. Chodzi m.in. o większy wpływ na operacje wojskowe Sojuszu, współdecydowanie o rozwoju Paktu, a także obsadzenie wielu prestiżowych stanowisk.
Obecnie francuscy żołnierze uczestniczą w operacjach pokojowych prowadzonych przez Sojusz, ale ich dowódcy mają niewiele do powiedzenia. "Francja, mimo że nie uczestniczy w strukturach militarnych, wpłaca 11 proc. budżetu NATO, co jest piątym co do wielkości udziałem. To zrozumiałe, że chcemy mieć jakiś wpływ na Sojusz" - wyjaśnia DZIENNIKOWI Coquet.
Ten wpływ może być całkiem spory - licząca 259 tysięcy żołnierzy francuska armia jest czwartą co do wielkości w NATO, a Francja jest jedynym obok USA i Wielkiej Brytanii członkiem Sojuszu, który dysponuje bronią atomową. Może się okazać, że Paryż, porzucając swoją politykę militarnej samowystarczalności, tylko zyska na znaczeniu.