Domino Day jest organizowany od 1998 r. w Holandii. Show, które realizuje potentat medialny Endemol, transmitowane jest do kilkunastu krajów. Jego kulminacyjnym momentem jest efektowne, stopniowe burzenie domina.
Aktualny rekord pochodzi z 2006 r., gdy runęło 4 mln 2136 kostek. W zeszłym roku ustawiono jeszcze więcej, bo aż 4,5 mln elementów. Pierwszą, zrobioną ze szczerego złota kostkę przewróciła piosenkarka Katie Melua. Nie udało się jednak pobić rekordu. Zawodnicy mieli wykonać kilka zadań na żywo, m.in ustawić kostki na równoważni, aby połączyć plansze. Niestety dwa elementy ustawiono zbyt daleko od siebie. Przewróciło się "tylko" 3 671 465 kostek.
Jeszcze większe poruszenie wzbudził Dzień Domino trzy lata temu. Podczas przygotowań do hali wleciał wróbel, który przewrócił ponad 23 tys. kostek. Został zastrzelony z wiatrówki, co wzbudziło protesty ekologów, którzy grozili, że dokończą dzieła.
Wszyscy zawodnicy za swoją pracę dostają normalne wynagrodzenie. Jedną z uczestniczek Domino Day jest 24-letnia gdańszczanka Katarzyna Watras z Gdańska.
Magdalena Janczewska: Jak się zostaje budowniczym konstrukcji z domina?
Katarzyna Watras: To była rekrutacja jak do normalnej pracy. Sprawdzano znajomość angielskiego, ale i osobowość - poziom tolerancji, odporności na stres i motywację do działania. Do decydującego castingu zakwalifikowało się z całej Polski 70 osób. W Holandii podzielono nas na kilka grup, każda dostała projekt konstrukcji i musieliśmy je budować na czas. O ile pamiętam, liczyła około tysiąca kostek. Wtedy wydawała mi się bardzo skomplikowana. Teraz, po dwóch miesiącach układania domina, to śmiesznie mało. W tym czasie Holendrzy bacznie nam się przyglądali.
Odpadali ci, którzy wywracali kostki?
Wcale nie. Ważna była praca w grupie. Do Holandii pojechało ostatecznie 20 osób, a wśród nich także ci, którym nie do końca wszystko się udawało. Sama przewróciłam parę kostek. Po trzydniowym szkoleniu zrozumiałam, że nie będzie łatwo, a o układaniu domina nie wiem prawie nic.
Każdą konstrukcję buduje się w inaczej. Nauczyłam się, pod jakim kątem powstają zakręty, jak trzeba ustawić kostki, by mieć pewność, że się przewrócą, jak wymierzać odległości między nimi, jak montować systemy zabezpieczeń powalające uratować konstrukcję, gdy komuś nieopatrznie zdarzy się ją naruszyć.
Świadomość, iż jednym nieopatrznym ruchem można zniszczyć efekt wielodniowej grupowej pracy, musi być zabójcza. Zdarzały się załamanie psychiczne?
Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Ale oczywiście łzy były. Szczególnie gdy zbliżał się finał i wiedzieliśmy, że zostało już mało czasu.
Układanie kostek przez osiem godzin dziennie musi być bardzo monotonne. Nie miała pani dosyć?
Nie, bo atmosfera była świetna. Poza tym mam świadomość, że to praca nie na całe życie, tylko wyzwanie i przygoda, a bicie rekordu światowego jest fascynujące. Ale rzeczywiście, z pewnością po powrocie długo nie będę grać w domino. W końcu każdego dnia układałam średnio prawie 4 tys. kostek.
Śniło się to czasem pani?
Tak, tutaj chyba wszyscy mieliśmy takie sny. Wystarczy, że zamknę oczy, a widzę konstrukcje z domina. Jednej nocy śniło mi się, że na halę wpadły ogromne pająki i zaczęły niszczyć naszą pracę. Mam arachnofobię, ale nie wiem, co było gorsze: pająki czy to, że burzą moją ciężką pracę. Domino wkradło się w moje życie do tego stopnia, że wszędzie widzę przedmioty w kształcie kostek i w myślach układam z nich budowle.
Ma pani jakieś swoje konstrukcyjne dziecko?
Każdy pracował przy wielu konstrukcjach, ale do dwóch projektów jestem szczególnie przywiązana. Osiem dni budowałam rekordową planszę z miliona kostek. Dużo czasu poświęciłam też budowli zwanej Apollo. Szykuje się naprawdę wspaniałe widowisko. Zamierzamy pobić aż 10 rekordów, m.in. na najdłuższą spiralę, najwyższą konstrukcję i największy obraz z domina.
Efektem dwu miesięcy pracy będzie zaledwie godzinne widowisko. Czy było warto?
Jeśli pobijemy rekord liczby ułożonych i przewróconych kostek, będzie to wystarczająca nagroda.