Pracujący nieprzerwanie od środy ratownicy przebyli dotąd niewiele ponad 10 metrów z liczącej ok. 35 m strefy zawału - wynika z informacji Kompanii Węglowej.

"Ekipy ratownicze robią wszystko by możliwie jak najszybciej dotrzeć do poszkodowanego górnika. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że w warunkach panujących ponad tysiąc metrów pod ziemią musimy zachować szczególną ostrożność, by zapewnić ekipom ratowniczym bezpieczną pracę" - wyjaśnił w piątkowym komunikacie rzecznik Kompanii, Zbigniew Madej.

Po tym, gdy okazało się, że poszkodowanego nie ma w miejscu wskazanym przez kamery wziernikowe, ekipy ratownicze powróciły do mozolnego, głównie ręcznego drążenia przejścia w zasypanym chodniku. Prace prowadzone są jednocześnie z dwóch stron.

Komentując pojawiające się w mediach spekulacje dotyczące tego, czy przed tąpnięciem w kopalni mogło dojść do naruszenia przepisów lub zasad sztuki górniczej, Madej zapewnił, że "wszystkie warunki związane z uruchomieniem tej ściany zostały spełnione".

"Jeszcze dzień przed katastrofą, w trakcie kontroli, inspektorzy Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń do technicznych warunków eksploatacji tej ściany" - powiedział rzecznik.

Zgodnie z zaleceniami nadzoru górniczego, wydobycie węgla z tej ściany było ograniczone maksymalnie do 2 tys. ton na dobę. Kompania zapewnia, że nie tylko dochowała tych zaleceń, ale nawet je przekroczyła - wydobycie było poniżej tysiąca ton na dobę.

Do tąpnięcia w kopalni w Rydułtowach doszło w środę rano. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopniom Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym na długości ok. 35 metrów. W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali.

W czwartek wieczorem, na podstawie informacji z kamer wziernikowych, ratownicy zlokalizowali miejsce w rumowisku, gdzie - jak sądzono - może znajdować się poszukiwany elektryk górniczy. Akcję skoncentrowano na dotarciu do tego miejsca. Nie przyniosło to jednak efektu.

Ratownicy wskazują, że choć mieli nadzieję na szybkie dotarcie do górnika, należało liczyć się również z tym, że informacje z kamer wziernikowych nie potwierdzą się - takie urządzenia lokalizują jedynie miejsca, gdzie z dużym prawdopodobieństwem znajdują się ludzie, nie dają jednak stuprocentowej pewności, że wskazania są właściwe. W czasie akcji w kopalni ratownicy skorzystali z kamer należących do straży pożarnej. Za ich pomocą lokalizuje się ludzi w zawalonych obiektach.

Gdy okazało się, że górnika nie ma w wytypowanym miejscu, ratownicy powrócili do drążenia tzw. chodników ratunkowych w 35-metrowym zawale, z obu stron jego strefy. Ponieważ większą część rumowiska muszą przebrać ręcznie, akcja jest bardzo czasochłonna.

Zasypany górnik w chwili tąpnięcia przebywał w strefie szczególnego zagrożenia tąpaniami, gdzie nie powinien być. Dlaczego tam się znalazł - ma wykazać dochodzenie nadzoru górniczego.



















Reklama