"Ci chłopcy mogą nurkować rekreacyjnie, podziwiać uroki rafy koralowej albo zwiedzać wraki na Bałtyku" - oburza się prezes Bernaciak. Mówi tak o kolegach z WOPR w Legionowie, którym zlecono wydobycie awionetki. "W żadnym wypadku nie powinni wykonywać prac, do których potrzebne jest doświadczenie, odpowiednie umiejętności i profesjonalny sprzęt" - twierdzi Bernaciak.

Reklama

Awionetka runęła do Wisły we wrześniu. Nadal jednak nie wiadomo dlaczego. Czy był to błąd pilota, czy też awaria samolotu? By się tego dowiedzieć, trzeba wydobyć wrak. Niestety, taka operacja jest kosztowna. Nie było chętnych do jej sfinansowania.

Po prawie dwóch miesiącach sporów sponsor się znalazł. Kosztami wydobycia wraku zdecydowały podzielić się PZU i prowadząca dochodzenie w sprawie wypadku prokuratura. W sobotę do dzieła zabrali się nurkowie. Pracują w pocie czoła, ale do tej pory nie udało się wyciągnąć wraku.

"To jakiś absurd! Oni łamią prawo!" - denerwuje się Paweł Golik, jeden z najbardziej doświadczonych polskich instruktorów nurkowania zarówno rekreacyjnego jak i zawodowego, członek Państwowej Komisji Kwalifikacyjnej dla Nurków Zawodowych. Złożył już doniesienie do prokuratury na... prokuraturę.

Reklama

"Nurkowie nie mają uprawnień, są źle ubrani, nie mają specjalistycznego sprzętu" - wylicza Golik. "Przecież oni nawet nie wywiesili flagi z kodem sygnałowym alfa, który informuje przepływające łodzie o tym, że pod wodą pracuje nurek" - twierdzi. "Z tymi łódeczkami, to nawet jak podniosą ten samolot, to on ich pociągnie, aż do Włocławka" - kpi. "Cud, że jeszcze nikomu nic się nie stało" - dziwi się.

Dlaczego do pracy, którą powinni wykonywać zawodowcy z pełnymi uprawnieniami i odpowiednim sprzętem zatrudniono amatorów? "Zlecenie na wydobycie awionetki WOPR z Legionowa otrzymał od Państwowej Komisji Wypadków Lotniczych" - poinformowała dziennik.pl prokurator Renata Mazur z Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga. Co nie zmienia faktu, że to prokuratura nadzoruje dochodzenie, więc powinna dbać o to, by prawo było przestrzegane.

"Tak? No, to odpowie za łamanie prawa PKWL" - skwitował tę informację Paweł Golik. I dodaje, że to dziwne, iż instytucja, która podlega resortowi transportu, nie zna przepisów wydawanych przez własnego ministra. A stanowią one, że do takich prac, jak wydobycie awionetki z dna Wisły, trzeba zatrudnić firmę z certyfikatem bezpieczeństwa. Za złamanie tych przepisów opdpowiada zarówno ten, kto zadania się podjął, jak i ten, kto je zlecił.

"Firm z certyfikatem jest w Polsce jest ponad trzydzieści, w Warszawie dwie" - mówi dziennikowi.pl Grzegorz Bernaciak. "Nie po to tworzy się przepisy, nie po to ludzie inwestują grube pieniądze w to, by sprostać wymaganiom, żeby potem wszystko to lekceważyć" - twierdzi.