O tym, jak wielkie brzemię zdają się dźwigać na swych barkach piękni i bogaci, świadczy najlepiej historia rodziny Dochnalów - twierdzi "Fakt". Gdy Markowi Dochnalowi powinęła się noga, bo prokuratura oskarżyła go m.in. o wręczenie łapówki politykowi i pranie brudnych pieniędzy, pełen przepychu świat nagle legł w gruzach. No, może niezupełnie w gruzach, ale bolało.
O tym opowiada na łamach najnowszego numeru dwutygodnika "Viva!" projektantka i modelka, ale zarazem przykładna żona lobbysty - Aleksandra Dochnal. "Było mi o tyle łatwiej, że w środku pozostałam sobą" - dodaje skromnie.
I ciągnie opowieść o tym, jako to było jej źle, gdy została sama. Boi się, że ciężki los może też teraz spotkać jej męża, który na co dzień paraduje w futrze wartym fortunę i podróżuje, gdzie ma tylko ochotę - ironizuje "Fakt". "Nie wiem, czy mąż będzie nadal grał w polo" - zamartwia się. Nie wspomina jednak, że sam strój do tej zarezerwowanej dla najbogatszych gry kosztuje parę tysięcy zł. Opiera się przy tym o gustowny, biały fortepian w salonie swojej ogromnej rezydencji. "W małym domku też byłabym szczęśliwa" - zapewnia.
Jednak otoczenie, w jakim żyje, nie ma z biedą czy skromnym małym domkiem nic wspólnego. Aleksandra Dochnal żali się, że musiała zwolnić kierowcę. Tymczasem wiadomo, że ma do dyspozycji luksusową limuzynę. Czy należy jej współczuć, że sama będzie ją prowadziła? Pewno tak. W końcu co sobie ludzie z towarzystwa pomyślą, gdy wysiądzie z limuzyny przez przednie lewe drzwi? - kpi "Fakt".
Pech nie opuszczał rodziny Dochnalów nawet wtedy, gdy pan Marek wychodził na upragnioną wolność z aresztu w Sieradzu. Pani Aleksandra przybyła wtedy pod więzienie na powitanie męża z szampanem. "Ale zapomniałam wziąć kieliszki" - przyznaje, zamiast na przykład powiedzieć, że bardzo cieszyła się ze zwolnienia męża - czytamy w "Fakcie".