SŁAWOMIR CICHY: Domyśla się pan, co mogło spowodować wypadek? Organizator wyjazdu mówi, że dzieci podróżowały nowym autobusem...
PIOTR DOWIAT*: Jaki nowy autobus!? W telewizji mówili, że miał dwa lata, ale tyle to on może jeździł w Polsce. Naprawdę to był stary wrak. Nowego autobusu nie maluje się pędzlem, a wycieraczek nie klei się taśmą izolacyjną.
Ale policja stwierdziła, że neoplan był sprawny.
Prowadzę firmę transportową, więc wiem, jak wygląda sprawny wóz. Poza tym miało go prowadzić trzech kierowców, a ostatecznie wyjechało tylko dwóch. Podobno trzeci miał dołączyć w Bielsku-Białej, ale córka wyraźnie pisała, że jedzie tylko dwóch kierowców.
Coś jeszcze wzbudziło pana niepokój?
W drodze do Bułgarii dzieci zmokły, bo podczas deszczu przeciekał dach.
Kiedy ostatni raz przed wypadkiem miał pan kontakt z córką?
Tuż przed godziną 22. Później opiekunowie kazali im wyłączyć komórki i schować do bagaży. To dlatego rodzice nie mogli skontaktować się z dziećmi po katastrofie. Telefony zostały we wraku autobusu. Na szczęście moja córka schowała komórkę do kieszeni i dzięki temu dała nam znać, że wszystko jest z nią w porządku.
Mówiła coś na temat samego wypadku?
Niewiele, bo spała. Pamięta tylko uderzenie i krzyki.
Co się działo na miejscu katastrofy? Wie pan, jak przebiegała akcja ratunkowa?
Niewiele. Telefony informacyjne podawane w mediach milczą, a polska konsul w Belgradzie w ogóle przestała odbierać nasze telefony.
*Piotr Dowiat mieszka w Tychach, jest ojcem 14-letniej Karoliny, która była uczestniczką wypadku