26 czerwca płocka policja została postawiona na nogi. Tak ohydnego napadu to miasto nie widziało od dawna. Na przystanku komunikacji miejskiej została zaatakowana matka z małym dzieckiem i córeczką. Z grupy agresywnych i wulgarnych dresiarzy podszedł do niej chłopak i z wózka wyrwał chłopczyka. Grożąc, że zrobi mu coś złego, zażądał pieniędzy. Przerażona kobieta oddała mu telefon. Wtedy dresiarz rzucił w nią dzieckiem i uciekł.
Płoccy mundurowi od razu zaczęli szukać chłopaka z charakterystycznym krzywym nosem - bezskutecznie. Namierzyli za to zrabowany telefon. Kiedy przesłuchali jego właściciela, okazało się, że dostał go od matki. A ta zeznała, że znalazła go w autobusie linii 26 dokładnie 26 czerwca.
Tym samym autobusem jechała ofiara napadu zanim wysiadła na feralnym przystanku. Policjanci postanowili więc przesłuchać ją jeszcze raz. I wtedy kobieta zaczęła się gubić w zeznaniach. A w końcu wyznała, że cały napad wymyśliła. Telefon po prostu zgubiła w autobusie.
Czy tak chciała odzyskać komórkę? Kobieta zdumionym policjantom powiedziała, że na telefonie zbytnio jej nie zależało. Sama nie wie, dlaczego wymyśliła tak perfidną historię. Teraz grożą jej trzy lata odsiadki. Tyle może dostać za składanie fałszywych zeznań.