Powód ożywienia na rynku jest prosty - sprzedający znacznie obniżyli ceny lokali. Właśnie z tego powodu na zakup wymarzonego mieszkania zdecydowała się wreszcie 31-letnia Marta Budzikur, współwłaścicielka internetowego serwisu aukcyjnego z Częstochowy. "Mieszkania szukałam już od półtora roku. Ceny były zbyt wysokie. W ostatnim czasie deweloperzy jednak bardzo spuścili z tonu. W Częstochowie ceny spadły o 1000 - 1500 zł na metrze. Dlatego podpisałam już umowę kupna 80-metrowego mieszkania po 4 tys. zł za metr. Jeszcze kilka miesięcy temu metr w tym samym budynku kosztował 5 tys. zł" - mówi DZIENNIKOWI.

Reklama

Po drugiej stronie rynkowej barykady znalazł się 33-letni Damian Kowalczyk, grafik z Warszawy. Swoje 70-metrowe mieszkanie w jednej z tańszych dzielnic miasta - Białołęce - bezskutecznie usiłował sprzedać za 450 tys. zł. "Miałem z tym ogromny problem. Po trzech miesiącach zmuszony byłem opuścić cenę o całe 50 tys. zł. Klienci się znaleźli, za tydzień podpisujemy umowę przedwstępną" - opowiada mężczyzna.

W Warszawie średnia transakcyjna - a więc rynkowa - cena metra kwadratowego to już 7,7 tys. zł. Jeszcze rok wcześniej ten sam metr kosztował 8,1 tys. zł. Ceny gwałtownie spadają zresztą w całym kraju. W Krakowie średnia cena metra kw. w marcu br. to ok. 6,2 tys. zł w porównaniu do 6,5 tys. zł w marcu 2008. We Wrocławiu to 5,7 tys. zł (6,2 tys. zł), a w Gdańsku i Poznaniu to ok. 5 tys. zł za metr (odpowiednio 6,2 i 6 tys. zł).

Według innego raportu firmy REAS zapotrzebowanie na mieszkania, szczególnie te mniejsze i tańsze, rośnie tak gwałtownie, że w drugim kwartale 2009 małych lokali np. w Warszawie może zabraknąć.

Reklama

Eksperci są jednomyślni. To, że sprzedający - zarówno deweloperzy, jak i osoby prywatne - znacznie obniżyli ceny, natychmiast przełożyło się na ilość transakcji. Kupić lokale zdecydowali się klienci, którzy mieli pieniądze lub zdolność kredytową, lecz zwlekali miesiącami, czekając na lepsze oferty.

Łukasz Madej, szef firmy konsultingowej ProDevelopment, jest przekonany, że na rynku pojawi się więcej klientów niż dotychczas. "Wzrosty z lutego i marca będą na pewno kontynuowane w kwietniu i maju. Wychodzimy z ogromnego dołka" - mówi Madej. Podkreśla jednak, że musi minąć wiele miesięcy, by wróciły czasy, gdy mieszkania sprzedawały się na pniu. "Pamiętajmy, że pod koniec roku sprzedaż nieruchomości spadła o blisko 90 procent" - dodaje.

Także Waldemar Mazan, wiceprezes Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości, widzi poruszenie na rynku. "Ludzie wciąż traktują nieruchomości jako dobre, pewne inwestycje. Jest kryzys, nie włożą pieniędzy ani w giełdę, ani w fundusze inwestycyjne" - mówi. "Osoby, które od dłuższego czasu wstrzymywały się z zakupem nieruchomości, czekając na spadki, teraz wróciły na rynek. Możliwość negocjowania wysokich upustów sprawia, że ceny mieszkań są już niższe niż przed rokiem" - dodaje Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker.

Reklama

W podjęciu decyzji o kupnie mieszkania pomógł też rządowy program "Rodzina na swoim", który finansuje część odsetek od kredytów hipotecznych - ocenia Marcin Jańczuk z agencji Metrohouse. "Większość naszych klientów dopytuje się o ten program, tak więc ten rok z pewnością będzie rokiem <Rodziny na swoim>" – mówi DZIENNIKOWI.

W części miast limity cen rządowymi z dopłatami są już wyższe niż ceny rynkowe. Tak jest np. w Poznaniu, gdzie budżet państwa dopłaci do mieszkania, którego cena za metr kwadratowy wynosi 7,2 tys. zł. Na rynku można już znaleźć lokale po 5,2 tys. Podobnie jest we Wrocławiu, gdzie dopłaty obejmą metr mieszkania kosztujący maksymalnie 6,2 tys. zł, podczas gdy średnia cena metra w tym mieście to obecnie 5,7 tys. zł.

W Warszawie różnica limitu dopłat i średniej ceny rynkowej nie jest wielka - 7,2 tys. w stosunku do 7,7 za metr kwadratowy. Najgorzej jest pod względem dopłat w Krakowie, gdzie program "Rodzina na swoim" obejmuje lokale do 5,3 tys. zł za metr, a realna, rynkowa cena jest o ok. 900 zł wyższa.