DZIENNIK dotarł do akt sprawy, przez którą postawiono na nogi Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. Ale nie tylko, bo gdańska prokuratura też sprawdzała, czy policjanci przekroczyli granicę obrony koniecznej, gdy interweniowali w piątkowej awanturze. Z naszych informacji wynika, że raczej nie zostaną im postawione zarzuty.
Z akt sprawy wynika, że aż pięciu świadków mówiło o agresywnym zachowaniu Mariusza P. Mężczyzna miał być tak pijany, że barmanka nie sprzedała mu alkoholu. Wpadł w furię i zaczął prowokować innych klientów klubu, którzy zaczęli nawet z niego uciekać. Dwaj funkcjonariusze - prawdopodobnie szef wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku i jego zastępca - wyprowadzili agresora na zewnątrz. To tam doszło do tragedii.
Mariusz P. rzucił się na jednego z funkcjonariuszy, więc drugi chciał go odciągnąć na bok. Niestety, mężczyzna niefortunnie upadł na ziemię i po chwili zmarł.
Kolega zmarłego zeznał, że Mariusz P. nie powinien pić alkoholu, bo po spożyciu nie potrafił nad sobą panować. Miał odebrane prawo jazdy za jeżdżenie pod wpływem alkoholu. Na dodatek lubił prowokować policjantów z drogówki, agresywnym zachowaniem na drodze.
Mariusz P. nie przeżył starcia z dwoma policjantami, którym nie spodobało się jego agresywne zachowanie w gdańskim klubie Big John. Mężczyzna zaczepiał klientów klubu i bawiący się po służbie w lokalu funkcjonariusze, wywlekli go na zewnątrz. Nie powinien był się na nich rzucać.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama