Do wypadku doszło w 2003 roku, ale sprawa ciągnęła się w sądach do tej pory. Kobieta prowadząca citroena xsarę najechała na łosia, który wyszedł wprost pod jej koła na ul. Żołnierskiej. Uderzenie było na tyle pechowe, że auto odbiło się od łosia, zjechało na przeciwległy pas drogi i zderzyło z jeszcze dwoma samochodami. Kobieta przeżyła, ale doznała licznych obrażeń, w tym twarzy.
Jak donosi "Życie Warszawy" właśnie sąd uznał jej racje i nakazał wypłacenie 300 tys. zadośćuczynienia, 100 tys. odszkodowania z tytułu opieki przez osoby trzecie i prawie 10 tys. zwrotu kosztów medycznych. Oprócz tego miasto ma płacić kobiecie 1,5 tys. zł miesięcznej renty i drugie tyle z tytułu "zmniejszonych widoków na przyszłość".
Zazwyczaj sprawy o wypadki ze zwierzętami nie kończą się tak dobrze dla kierowców, bo nie wiadomo kto ma płacić odszkodowania. W tym przypadku wina miasta była ewidentna. Sąd uznał, że do wypadku by nie doszło, gdyby przy ul. Żołnierskiej stał znak A18b: uwaga dzikie zwierzęta.
Dziś warszawscy drogowcy ustawiają już znaki ostrzegające przed łosiami, a nawet kaczkami (Trasa Łazienkowska) i jeżami (ul. Idzikowskiego). Jednak i tak zdarza się, że łosie wędrują tam, gdzie nikt ich się nie spodziewa. Dwa tygodnie temu 300 kg klępa spacerowała po Ursusie. W maju łoś przechadzał się nocą po parkingu przed centrum handlowym Fort Wola.
Gdy w ubiegłym roku miejski łowczy zdecydował o odstrzeleniu łosia spacerującego między budynkami w Ursusie, wzbudził gorące protesty obrońców zwierząt.