Z wieży wydostaje się już tylko biały dym - to znak, że nie ma już otwartego ognia, tylko tlą się drewniane elementy 76-metrowej konstrukcji. Strażacy zapewniają, że to już naprawdę koniec walki o wieżę. Dotarli pod samą kopułę - wieża jest cała i nie ma obaw, że się zawali.

Wcześniej już raz informowano, że pożar został opanowany, gdy nagle z kopuły wieży zaczęły wydostawać się języki ognia. Strażacy, ryzykując życie, zaczęłi gasić pożar od wewnątrz. W tym czasie z wysięgników ich koledzy cały czas polewali całą konstrukcję wodą. Ogień w końcu ugaszono, choć przez ponad godzinę nie wiadomo było, skąd wydostają się płomienie.

Udało się uratować większość zabytkowego wyposażenia świątyni, bo zawalone szczątki dachu zatrzymały się na belkach stropowych. Strażacy wynieśli mokre, silnie zakopcone dzieła sztuki. Cały kościół zalany jest wodą.

Specjaliści twierdzą, że najstarszy parafialny kościół w Gdańsku da się jeszcze uratować. W każdym razie jego konstrukcja jest stabilna.

"Kościół zostanie odbudowany bez względu na stopień zniszczenia i koszta odbudowy" - Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, zapowiedział, że na odbudowę miasto przeznaczy bezzwrotną dotację.

Przyczyny pożaru nie są znane. Strażacy nie wykluczają, że ogień zaprószyli robotnicy pracujący na dachu. To by tłumaczyło, dlaczego pożar tak błyskawicznie zajął cały dach, zanim do akcji wkroczyła straż pożarna.

Strażacy skarżą się na źle zaparkowane samochody, ustawione na wąskich uliczkach wokół świątyni. To dlatego wozy bojowe dojechały do kościoła z tak dużym opóźnieniem.

Historycy nie mają wątpliwości - to największa katastrofa zabytku w powojennej historii Gdańska.