"Ustalamy, skąd mężczyzna miał tyle broni, czy z kimś współpracował czy też ją kolekcjonował" - ujawnia Karol Jakubowski z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji. Na razie policja doszła do tego, że 64-letniego Andrzeja G. nikt nie zamordował. Zmarł śmiercią naturalną.

Policjanci weszli do jego mieszkania, bo wezwał ich dozorca. Od kilku dni nikt z mieszkańców kamienicy nie widział Andrzeja G. Mundurowi na próżno pukali w drzwi i szarpali za klamkę. Wreszcie wezwali na pomoc strażaków.

Ci mogli zajrzeć do środka dzięki specjalnemu podnośnikowi. Wtedy zobaczyli leżące w mieszkaniu zwłoki.