Poszło oczywiście o kobietę, a konkretnie o żonę Markowskiego, Annę Burzyńską. To właśnie ona, również pisarka i kierownik literacki teatru, w którym swe dzieła wystawiał Libera, uległa ponoć zbyt mocnej fascynacji warszawskim reżyserem.
Przy okazji przygotowań do premiery sztuki „Urodził się i to go zgubiło” kilkakrotnie spotkała się z Antonim Liberą. I nieopatrznie o swych rozmowach z mistrzem opowiedziała własnemu mężowi.
W Michale Pawle Markowskim, nobliwym profesorze, krytyku i felietoniście „Tygodnika Powszechnego”, wezbrała zazdrość. Jak furiat wtargnął na jedno z zebrań odbywających się w teatrze i rzucił się na Antoniego Liberę na oczach aktorów, dyrekcji i personelu technicznego. Gdy Anna Burzyńska zobaczyła swego małżonka w napadzie szału, po prostu omdlała.
Potem płonęła ze wstydu. W uszach brzęczały jej słowa męża, rzucane podczas mordobicia. "Gdybyśmy żyli w innych czasach, zabiłbym pana w pojedynku" - wykrzyczał podobno Markowski do swego przeciwnika, posyłając go na deski.