W tej sprawie Polska jest wielkim optymistą. Bo liczy najwyraźniej, że będzie jej sprzyjać szczęście i że nic złego się nie wydarzy. A wygląda na to, że powód tej beztroski jest prosty.

"To ubezpieczenie jest po prostu za drogie" - tłumaczy ekspert lotniczy Tomasz Hypki. "Jeden samolot F-16 kosztuje co najmniej 50 mln dolarów. Żeby ubezpieczyć wszystkie, potrzebne byłyby ogromne pieniądze z budżetu" - mówi Hypki. I dodaje, że nawet Amerykanie obchodzili się z myśliwcami jak z jajkiem. Dlaczego? "Wiedzieli, że jeśli ten złom runie do Atlantyku, to stracą dużo pieniędzy, bo nikt im nie wypłaci odszkodowania" - tłumaczy Hypki.

A co jeśli wojsko jednak pójdzie po rozum do głowy i będzie chciało ubezpieczyć samoloty? Nie wiadomo. Bo ani rzecznik MON, ani rzecznik Polskich Sił Powietrznych nie wiedzą, kto ma wykupić polisy. "Wiem tylko, że wojsko ubezpiecza wojskowe auta w ramach tzw. polisy generalnej MON. Podpisuje ją z PZU. Natomiast nic nie wiem o ubezpieczeniu naszych samolotów" - niepokoi się major Wiesław Grzegorzewski z PSP.

O ubezpieczeniach F-16 nie wie nawet wojskowy instytut, który zazwyczaj ocenia straty po katastrofach samolotów bojowych. "Szacowaliśmy już straty na przykład po awaryjnym lądowaniu Iskry, na pastwisku i bez kół. Samolot zabił wtedy swoim skrzydłem krowę. Trzeba było się dogadać z rolnikiem co do wysokości odszkodowania i tyle. Ale co by było, gdybyśmy całkowicie stracili F-16? Nie wiem" - przyznaje szef Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych Ryszard Szczepanik.

A F-16, choć budzą powszechny zachwyt, pod kadłubem mogą kryć wiele niespodzianek. I to niekoniecznie miłych.