Status pokrzywdzonego od Instytutu Pamięci Narodowej duchowny odebrał podczas publicznej uroczystości. Chciał w ten sposób zamanifestować, w czasach kiedy mówi się głośno tylko o księżach-agentach, że w PRL byli również duchowni, którzy nigdy nie poszli na współpracę z bezpieką.
Takim księdzem z pewnością był kardynał Henryk Gulbinowicz. "Postawę ks. kardynała trzeba określić jako niezłomną w tych trudnych czasach" - mówił o nim prezes IPN Janusz Kurtyka. Skąd ta pewność? O jego niezłomności świadczy kilkaset teczek odkrytych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Zawierają raporty agentów, z których jasno wynika, że ksiądz konsekwentnie odmawiał współpracy z SB.
Mimo że przez wiele lat metropolita wrocławski był przez agentów śledzony i nękany, niczym prawdziwy chrześcijanin nie czuje urazy do prześladujących go esbeków. "Wiecie, że nie lubię źle mówić o ludziach. To ciężka praca ludzka, którą pozostawię bez komentarza" - mówił dziś o teczkach założonych mu na SB.
Ksiądz nawet w szarych i smutnych czasach reżimu komunistycznego słynął z poczucia humoru. "Gdy podczas stanu wojennego ukrywał 80 mln zł, które należały do <Solidarności>, ks. arcybiskup zażyczył sobie, abym przyszedł po nie ze świadkiem. On sam też wezwał do siebie księdza na świadka. Kiedy przyszliśmy - a trzeba pamiętać, że kuria arcybiskupia była na podsłuchu - powitał nas słowami <o witam siostrzyczki, przyszłyście po pieniądze na ochronkę>" - wspominał dawny działacz podziemia, dziś prezydent Wrocławia, Rafał Dutkiewicz.
Uśmiech nie opuścił duchownego i dziś. "Choć przyznano mi status pokrzywdzonego, to czuję się dobrze, jestem w doskonałej formie i nie spieszy mi się do wieczności" - wyznał kardynał.