Koszmar Jacka Koniecznego zaczął sie w listopadzie ubiegłego roku. Miał operowany wyrostek. Lekarze przekonywali, że zabieg się powiódł. Ale w styczniu mężczyznę dopadł potworny ból brzucha. Nie mógł się ruszyć, cały zbladł. Matka natychmiast zawiozła go do szpitala. Lekarz rzucił okiem na ranę pooperacyjną i powiedział: wszystko w porządku. Ale już kolejnej nocy Jacek zwijał się z bólu. Tym razem matka wezwała pogotowie - pisze "Fakt".

"I znów usłyszeliśmy, że nie ma się czym przejmować" - opowiada Zofia Skonieczna, mama Jacka. "A następnego dnia rano stało się coś potwornego. Synowi zrobił się z otwór w ranie. A z tego otworu zaczął wylewać się kał. Pękło mu jelito!" - kobieta cała drży. Choć Jacek Skonieczny trafił na oddział chirurgiczny i tak nie doczekał się pomocy. Zatrzymano go w szpitalu, zbadano. Ordynator tłumaczył, że operacja na razie nie jest konieczna.

Wkrótce powstał stan zapalny. Jacek jęczał z bólu. Co cztery godziny dostawał środki przeciwbólowe. W końcu jeden z lekarzy wyznał bez ogródek: boimy się go operować, chce pani, żeby umarł nam na stole?
"Wtedy nogi się pode mną ugięły" - wspomina matka mężczyzny. Po miesiącu kobieta wniosła skargę do okręgowej izby lekarskiej, złożyła też doniesienie na policji i w prokuraturze.

"Dopiero wtedy ktoś się nim zajął. Odbyła się operacja. I mój syn wreszcie zaczął dochodzić do siebie" - opowiada "Faktowi" Zofia Skonieczna. "Nie daruję tego lekarzom. Na co czekali? Aż Jacek umrze?" - pyta.

Zbigniew Szuflet, ordynator oddziału chirurgicznego w Szpitalu im. Jonschera, przyznaje, że kiedy Jacek Skonieczny trafił na oddział, lekarze mieli dwa wyjścia: albo natychmiast operować pacjenta w ciężkim stanie, albo stosować leczenie zachowawcze. Wybrano drugie wyjście. Czy słusznie? Teraz ocenią to biegli lekarze i prokurator.








Reklama