Była godz. 8.30. Policjanci z sekcji do walki z przestępczością samochodową komendy wojewódzkiej w Łodzi przyjechali do więzienia w Sieradzu, by zabrać aresztanta na przesłuchanie. Strzały padły, gdy nieoznakowany radiowóz wyjeżdżał już z więzienia. Strażnik trafił trzech mundurowych i aresztanta. Tuż po dramacie zmarli dwaj mundurowi: 31-letni sierżant i o rok starszy młodszy aspirant. Pierwszy był w policji cztery lata, drugi - jedenaście. Ich 40-letni kolega zmarł na stole operacyjnym.

"Prawie natychmiast przyjechała policja i strażnicy więzienni. Zablokowali całą ulicę i nikogo nie dopuszczali w okolice więzienia" - opowiada dziennikowi.pl pracownica Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie, mieszczącego się nieopodal wieżyczki, z której padły strzały.

Desperat zabarykadował się w wieżyczce tuż przy wjeździe do zakładu. Miał ze sobą broń, prawdopodobnie automat kałasznikowa. Przez cały czas rozmawiał z nim policyjny negocjator. Jednak strażnik znów zaczął strzelać. Wtedy do akcji wkroczyli antyterroryści. Postrzelili desperata w przedramię.

Według nieoficjalnych informacji, strażnik oddał co najmniej kilkadziesiąt strzałów. Miał przy sobie dwa magazynki i w sumie 60 naboi. Policjanci relacjonowali, że strzelał nawet do osób, które próbowały pomóc rannym.

Na razie nie wiadomo, dlaczego zaczął strzelać. Według radia RMF, strażnik ma poważne problemy rodzinne. Jest w trakcie rozwodu i jest załamany psychicznie.

Władze Służby Więziennej zapewniają, że jest zdrowy psychicznie, przeszedł bowiem badania okresowe. W straży pracuje od sześciu lat.

W sieradzkim więzieniu jest ponad 1000 osadzonych. Zakład ma charakter półotwarty.



Do podobnego wypadku doszło prawie rok temu w Jeleniej Górze. Tam strażnik z wieży aresztu ze służbowego kałasznikowa ostrzelał podwórko. Na szczęście jego kule nikogo nie dosięgnęły. Potem mężczyzna zabarykadował się w wieżyczce i groził, że się zabije.

Negocjacje z nim trwały prawie osiem godzin i były bardzo trudne. Strażnik odłączył telefon, który miał w wieżyczce, nie odpowiadał też na wezwania przez radiotelefon. Negocjator jednak - po wielogodzinnych rozmowach - przekonał strażnika do poddania się.

Po przesłuchaniu mężczyzna został odwieziony do szpitala psychiatrycznego, gdzie zatrzymano go na obserwację. Winny wszystkiemu okazał się narastający od dłuższego czasu konflikt z szefem. Funkcjonariusz nie wrócił już do służby.