Pracownicy Farmutilu, zakładu utylizacji odpadów rolnych należącego do byłego senatora Henryka Stokłosy, są przekonani, że ich szef dostanie list żelazny chroniący go przed aresztem, nim zapadnie prawomocny wyrok. Nie wyobrażają sobie życia bez pracy u niego. Nawet żarliwie się o to modlili wczoraj w kościele.

Ale dzisiaj musieli przyjąć na swe barki potężny ciężar. Bo minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oznajmił właśnie, że niewiele wskazuje na to, by biznesmen, poszukiwany międzynarodowym listem gończym za dawanie łapówek urzędnikom w zamian za umorzenia podatków, uniknął kary. Choć wczoraj prawnicy Stokłosy złożyli w sądzie wniosek o wydanie listu żelaznego, nie jest wcale powiedziane, że zostanie on podpisany.

"Wiem, że prokuratorzy są sceptyczni wobec tej sytuacji. To jest decyzja niezawisłego sądu, natomiast prokurator wyraża swoje zdanie i wedle mojej wiedzy to zdanie będzie negatywne" - wyjaśniał dziś minister Zbigniew Ziobro, pytany o sprawę Stokłosy.

Wiele więc wskazuje na to, że były senator, jeśli tylko zostanie schwytany przez policję, szukającą go w tej chwili w Niemczech, trafi za kraty. I zostanie tam do czasu wyjaśnienia przez sąd, czy dawał łapówki, w zamian za co unikał płacenia podatków. A jeśli zarzuty się potwierdzą, trafi do więzienia na wiele lat.