Bomba wybuchła kilka lat temu. Małgorzata B., samotna matka dwójki dzieci, nie poszła na policję osobiście. List, w którym ze szczegółami opisała, co - według niej - działo się w dolnośląskiej Bielawie, zaniósł do prokuratury jej konkubent. Zarzuty były poważne: przez rok Małgorzatę B. miało gwałcić dziesięciu przełożonych. Musiała siedzieć cicho, by nie stracić pracy, o którą w mieście bardzo trudno.
Gdy zwierzeniami kobiety zajęła się prokuratura, senną na co dzień Bielawą wstrząsnął prawdziwy skandal. Miasto murem stanęło po stronie oskarżanych mężczyzn i ich rodzin. Wszyscy zgodnie twierdzili, że Małgorzata B. zniszczyła tym ludziom życie. Nikt nie wierzył w jej historię. Nikt poza sądem, który w grudniu 2004 roku skazał oskarżanych przez nią mężczyzn na więzienie. Najsurowszy wyrok - prawie trzy lata za kratami.
Potem było odwołanie i uchylenie wyroku. Dziś o Małgorzacie B. mówią w Bielawie: nowa Aneta Krawczyk. Drugi proces odbył się, bo zeznania kobiety były niespójne. Małgorzata B. raz mówiła jedno, a raz drugie. Gubiła się. Pogrążył ją detektyw, którego wynajęli oskarżeni. Dowiódł, że za wszystkim stać może konkubent kobiety, który szukał zemsty za zwolnienie go z pracy.
Dzisiejszy wyrok jest nieprawomocny.