Serafin po aferze z wykorzystaniem policjantów jako taksówkarzy stracił ministerialną posadę i wrócił do policji. Krzywda mu się jednak nie stała. Pracuje w Krajowym Centrum Informacji Kryminalnych przy Komendzie Głównej Policji - dowiedział się dziennik.pl.

Komendant główny policji Konrad Kornatowski tłumaczy, że po tragedii przeprowadzono w policji postępowanie dyscyplinarne. Uznano wówczas, że Serafin nie naruszył regulaminu i sprawę zamknięto.

Kornatowski powiedział dziennikowi.pl, że polecił jeszcze raz zbadać sprawę. Nowe dochodzenie ma też rozstrzygnąć, czy ci, którzy prowadzili poprzednio postępowanie, nie dopuścili się uchybień.

Prokuratura nie ma wątpliwości, że Serafin złamał prawo. Już w styczniu urzędnik dostał zarzut nakłaniania do wydania polecenia. W piątek akt oskarżenia skierowano do sądu. Grożą mu trzy lata więzienia.

Przed sądem stanie też były szef komisariatu kolejowego na dworcu Warszawa Centralna. To on kazał swoim podwładnym odwieźć Serafina do domu Siedlcach. Odpowie za przekroczenie uprawnień.