Adam jest uczniem technikum gastronomicznego w Tychach. Tego dnia spieszył się, bo był trochę spóźniony na lekcje. "No bo zaspałem... Gdy wysiadłem z autobusu, lało jak z cebra. Wchodziłem na podwórko szkolne i woda sięgała mi do kostek. Przechodziłem koło starego drzewa i nagle to się stało" - wspomina. W drzewo uderzył piorun.
Chłopak pamięta tylko, że stracił przytomność. Nie słyszał huku pioruna, który najpierw uderzył w drzewo, a potem przeszył jego ciało. Może dlatego, że stał w kałuży wody, która lała się strumieniami z nieba. Gdy się ocknął, stał nad nim tłum ludzi. Nie mógł ruszyć żadną częścią ciała, był sparaliżowany silną energią z nieba. Z jego skroni lała się krew, serce waliło jak młot. "Dobrze, że jakieś 100 metrów przed tym, jak walnął piorun, rozładowała mi się komórka. Niektórzy twierdzą, że gdyby działała, mógłbym tego nie przeżyć" - opowiada wciąż przeżywający ten wypadek szczęśliwiec.
Pogotowie ratunkowe zabrało chłopaka karetką do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Katowicach. Tam przeszedł serię badań. Okazało się, że piorun nie wyrządził mu żadnych większych szkód. Trochę go poparzył, trochę skurczyły mu się mięśnie. I to wszystko.
"Gdy się dowiedziałam, co się stało, to myślałam, że osiwieję" - opowiada Irena Mrozek, mama Adasia. "Ale teraz myślę, że mój syn miał wiele szczęścia i czuwała nad nim moja świętej pamięci matka. Tak bardzo chciała Adasia zobaczyć, ale zmarła, gdy byłam w czwartym miesiącu ciąży... A może jest tak, że mój chłopak jest taki silny, że nie straszne mu żadne pioruny z niebios" - śmieje się pani Irena.
W szkole wszyscy mówią, że Adaś miał "pierońskie" szczęście. Każdy chce zobaczyć, jak wygląda porażony piorunem. Wielu ustawia się też pod starą brzozą, która przyjęła na siebie pierwsze uderzenie pioruna. Ludzie patrzą na ociosane silną energią drzewo i dziwią się, że Adaś - szczuplutki i niewysoki chłopak - nie poddał się sile rażenia niebios. A Adam za każdym razem, gdy mija drzewo, żegna się i dziękuje Bogu za cudowne ocalenie.