Około godziny 9.30 straż graniczna zauważyła podejrzany motocykl, pozostawiony na podjeździe do terminalu. Natychmiast wszczęto alarm. Lotnisko musieli opuścić wszyscy, którzy wybierali się w podróż lotami krajowymi, a nie zdążyli jeszcze przejść odprawy, a także wszyscy z hali przylotów - powiedział dziennikowi.pl Artur Burak, rzecznik lotniska Okęcie.

Przy motocyklu pies wyczuł zapach substancji chemicznej, która mogła być wykorzystana do budowy bomby - powiedział dziennikowi.pl ppłk Ryszard Pawlak, komendant nadwiślańskiej straży granicznej. Tłumaczył, że właśnie dlatego akcję potraktowano bardzo poważnie.

Wezwani pirotechnicy odstrzelili z działka wodnego sakwy na bagaże, przymocowane do motocykla. Rozległ się huk, a siła wybuchu wywróciła stojące w pobliżu krzesło. To, co zostało, obejrzał specjalista. Okazało się, że w środku nie było żadnej groźnej substancji, a tylko części elektroniczne.

A straż graniczna szuka teraz właściciela motocykla. Okazało się, że maszyna należy do obywatela Francji, który wyleciał dzisiaj w kierunku Szczecina. Początkowo podejrzewano, że może to być ktoś pochodzący z krajów arabskich.

Gdy Francuza uda się odnaleźć, najpewniej będzie on odpowiadał za stworzenie zagrożenia i sparaliżowanie lotniska. Być może będzie musiał też pokryć koszty akcji, a to co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Choć alarm odwołano, opanowanie panującego na lotnisku chaosu zajmie jeszcze wiele godzin. Od godz. 10.10 przez ponad dwie godziny nie wystartowała żadna maszyna w ruchu krajowym. W przypadku lotów zagranicznych pasażerowie także muszą się liczyć z opóźnieniami.