Gazeta.pl powołuje się na relację anonimowego źródła z rozmowy Ryszarda C. z policjantami tuż po zatrzymaniu. 62-latek z Częstochowy miał mówić zatrzymującym go mundurowym, że choruje na raka i zostało mu siedem miesięcy życia.
Dlatego przed przyjazdem do Łodzi miał uporządkować wszystkie swoje sprawy. Sprzedał dom, oddał licencję taksówkarza, wyjaśnił też kwestie majątkowe. Do mordu przygotowywał się przez rok. Miał twierdzić, że chciał zabić "jakiegokolwiek polityka, obojętnie jakiej partii". "Żeby nie czuli się racy pewni siebie" - przywołuje jego tłumaczenia gazeta.pl.
Gdy wsiadał do radiowozu, kamera "Expressu Ilustrowanego" zarejestrowała jego słowa o tym, że chciał "zabić Kaczyńskiego". "Ale za małą broń miałem" - mówił Ryszard C. Dodawał, że jest przeciw PiS.
Do łódzkiego biura PiS przyszedł uzbrojony w nóż myśliwski, paralizator, przedwojennego walthera PPK małego kalibru, z którego zabił Marka Rosiaka, asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego. Po wszystkim domagał się zorganizowania mu konferencji prasowej i nagłośnienia całej sprawy.
Już w prokuraturze przyznał się do morderstwa i usiłowania zabójstwa, ale odmówił składania zeznań. Usłyszał prokuratorskie zarzuty, m.in. morderstwa i usiłowania zabójstwa. Grozi za nie do dożywocia.