30 stycznia 2000 roku w kompleksie leśnym w okolicach podłódzkiej miejscowości Stróża przypadkowy przechodzień natrafił na rozczłonkowane zwłoki mężczyzny. Po identyfikacji okazało się, że to 41-letni łodzianin zaginiony kilka dni wcześniej po wyjściu z domu w dzielnicy Górna. Według policji, pomimo przesłuchań kilkudziesięciu osób i podjęciu wielu innych działań, materiał dowodowy wówczas nie okazał się wystarczający do zatrzymania sprawców i przedstawienia im zarzutu. Sprawa została umorzona.
W listopadzie ub. roku łódzcy policjanci natrafili na informację dotycząca tej zbrodni, która okazała się przełomem. Śledztwo zostało podjęte na nowo. "Posiadaną wiedzę policjanci weryfikowali z pomocą nowoczesnych metod obejmujących m.in. współczesne możliwości ujawniania, badania i identyfikacji śladów. Ze wsparciem przyszli eksperci z laboratorium kryminalistycznego łódzkiej policji" - relacjonowała Kącka.
Na początku stycznia doszło do zatrzymania pierwszego z podejrzanych, 57-latka. Następnego dnia policjanci dotarli do jego 51-letniego wspólnika, który przebywał w areszcie śledczym pod zarzutem pobicia. Obaj mężczyźni mają za sobą bogatą przeszłość kryminalną; poznali się podczas pobytu w zakładzie karnym.
Ustalono, że do zbrodni doszło w nocy z 24 na 25 stycznia 2000 roku. W jednym z mieszkań w dzielnicy Górna sprawcy dotkliwie pobili ofiarę, a następnie zmasakrowali i zbezcześcili zwłoki 41-latka porzucając rozczłonkowane w lesie. "Wiadomo, że pokrzywdzony znał swoich oprawców. Doszło pomiędzy nimi do konfliktu na tle porachunków osobistych, które zakończyły się tragicznie dla 41-latka" - dodała Kącka.