W poniedziałek przed Sądem Rejonowym w Łęczycy (Łódzkie) zakończył się proces w tej sprawie. Prokurator chce także, by sąd wymierzył oskarżonemu K.K. (sąd nie zezwolił - na wniosek oskarżonego - na publikację jego danych i wizerunku) 50 tys. zł grzywny i zdecydował o przepadku wszystkich koni.

Reklama

Oskarżyciel posiłkowy - Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance - domaga się także, aby sąd zakazał biznesmenowi prowadzenia działalności związanej z hodowlą koni na 10 lat i orzekł od niego 2,5 tys. zł nawiązki na rzecz ochrony zwierząt.

Oskarżony, który bronił się sam i nie przyznaje się do winy, nie stawił się w sądzie. Wyrok ma zostać ogłoszony w piątek, 8 kwietnia.

Według prokuratury znęcanie dotyczyło stada liczącego 54 konie; w przypadku 10 zwierząt zagrażało ich życiu. Mężczyzna odpowiada przed sądem także za niepowiadomienie o hodowli koni Powiatowego Inspektora Weterynarii i uniemożliwienie skontrolowania stadniny przez Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, już po wszczęciu śledztwa przez prokuraturę.

Zarzuty dotyczą lat 2000-2006 oraz okresu od czerwca do sierpnia 2009 roku. Wtedy to Pogotowie i Straż dla Zwierząt w Trzciance wywiozły ze stadniny w Prądzewie w sumie ponad 50 koni. Według przedstawicieli straży zwierzęta były tam trzymane w skandalicznych warunkach; od wielu miesięcy żyły w odchodach, bez ściółki i czystej wody do picia. Konie były zarobaczone, miały wszy i grzybicę.

Z opinii powołanej przez prokuraturę biegłej z zakresu weterynarii wynika, że konie były przetrzymywane w warunkach "rażącego niechlujstwa i zaniedbań". Część zwierząt miała obrażenia ciała; obrażenia u źrebiąt spowodowane były kantarami, które nie były dostosowane do wielkości głów koni. Doprowadziło to - w ocenie biegłej - do uszkodzenia ciała koni, bólu i cierpienia. Zwierzęta nie mogły swobodnie otwierać pysków i przyjmować pokarmu. Zostały narażone na urazy psychiczne z powodu bólu i głodu.



Reklama

10 najciężej rannych koni zostało odebranych właścicielowi w trybie administracyjnym. Pozostałe, które zostały zabezpieczone jako dowód w sprawie, także poddano leczeniu i opiece. O ich losie ostatecznie zdecyduje sąd. W przypadku skazania za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem obligatoryjnie sąd orzeka przepadek zwierząt.

Przed sądem K.K. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Utrzymywał, że nigdy nie był i nie jest właścicielem koni. Jego zdaniem zwierzęta ze stadniny w Prądzewie należały do spółki Komercyjne Nieruchomości. Opiekę nad końmi miała sprawować inna spółka - Byszew, w której oskarżony był prezesem.

Oskarżony mówił, że nie zajmował się jednak końmi, gdyż to nie należało do jego obowiązków, a konie, które widział, "były w dobrej i bardzo dobrej kondycji". Mówił także, że nigdy bezpośrednio nie rozmawiał z ludźmi zajmującymi się stadniną i pracującymi przy koniach i nie wyobraża sobie, żeby "ktoś śmierdzący gnojem" podszedł do niego, gdy był "w białym garniturze i czystym mercedesie".

Wnioskował też o zwolnienie z kosztów procesu i przyznanie obrońcy z urzędu, gdyż nie uzyskuje żadnych dochodów, nie ma żadnego majątku i jest na utrzymaniu rodziny. Sąd odrzucił ten wniosek, bo prokuratura ustaliła, że ma on udziały przekraczające 400 tys. zł w licznych spółkach prawa handlowego. Oskarżony składał też wnioski o wyłączenie ze sprawy prowadzącego ją sędziego, a później wszystkich sędziów łęczyckiego sądu. Sąd jednak odrzucił te wnioski.

K.K. to znany łódzki biznesmen, założyciel jednej z komercyjnych stacji radiowych w Łodzi. Gdy sprawa wyszła na jaw, w rozmowach z mediami bagatelizował ją i zapewniał, że koniom nie dzieje się krzywda.