Po tym, jak we wrześniu prokuratura wobec "braku znamion czynu zabronionego" odmówiła wszczęcia postępowania, stowarzyszenie Solidarni 2010 odwołało się do sądu. Jak mówił w poniedziałek pełnomocnik stowarzyszenia mec. Władysław Siwek, doszło do niedopełnienia obowiązków przez premiera Donalda Tuska, który zawarł umowę międzynarodową z premierem Rosji Władimirem Putinem co do zasad badania katastrofy - a umowa ta nie została następnie zatwierdzona przez żadne krajowe organa.
Pełnomocnik chciał, aby sąd nakazał prokuraturze wszczęcie śledztwa i "rozpytanie" naczelnego prokuratora wojskowego gen. Krzysztofa Parulskiego, a także b. akredytowanego przy MAK płk. Edmunda Klicha o to, czy Parulski mówił Klichowi, iż przyjęcie konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej było "działaniem na szkodę Polski". Stowarzyszenie uważa, że Tusk dopuścił się przestępstwa zdrady dyplomatycznej. W opinii Solidarnych 2010 - doprowadzono do rezygnacji przez Polskę z bezpośredniego dostępu do dowodów (są nimi m.in. "czarne skrzynki" i wrak Tu-154) i wpływu na przebieg prowadzonego w Rosji postępowania.
Sąd podtrzymał decyzję prokuratury o odmowie wszczęcia śledztwa. Jak podkreślił w uzasadnieniu sędzia Grzegorz Miśkiewicz, nie wskazano, by doszło do przestępstwa niedopełnienia obowiązków lub zdrady dyplomatycznej. "Odwołanie było bezzasadną polemiką z ustaleniami prokuratury" - dodał sędzia.
Według sądu, przyjęcie konwencji chicagowskiej - aktu prawnego będącego w obiegu prawnym w RP - nie rodziło konieczności zatwierdzenia tego w Polsce. "Działania premiera na pewno nie były pochopne w tej skomplikowanej materii prawnej" - uznał sąd.
Zanim sąd zbadał skargę, przed gmachem sądu zgromadzili się sympatycy stowarzyszenia Solidarni 2010. Urządzili milczącą pikietę, zaopatrzeni w biało-czerwone flagi. Już wtedy prezeska stowarzyszenia, reżyserka Ewa Stankiewicz w rozmowie z PAP zapowiedziała, że jeśli decyzja prokuratury zostanie podtrzymana przez sąd, razem z prawnikiem rozważą wysłanie skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Od początku badania katastrofy smoleńskiej niektórzy politycy i publicyści podawali w wątpliwość zasadność badania sprawy na podstawie Konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym podpisanej w Chicago w 1944 r. Wskazywano na polsko-rosyjską umowę z 1993 r. jako właściwszą podstawę prawną. Polska prokuratura, kierujący Komisją Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller, jak i akredytowany przy MAK przedstawiciel Polski Edmund Klich zawsze podkreślali, że właśnie konwencja chicagowska jest najodpowiedniejszą podstawą do działania komisji badawczych. Wskazywano, że polsko-rosyjska umowa z 1993 r. ma jedynie charakter ramowy i była przewidziana do "obsługi" wyprowadzania z Polski byłych wojsk radzieckich.
Jesienią ub.r. warszawska prokuratura odmówiła śledztwa wobec premiera Donalda Tuska i prezydenta Bronisława Komorowskiego - czego chciał berliński adwokat Stefan Hambura, pełnomocnik m.in. syna Anny Walentynowicz. Według niego Tusk i Komorowski odpowiadają za rezygnację ze wspólnego polsko-rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Powołał się na art. 129 Kodeksu karnego, który stanowi: "Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".
Strona polska wiele razy podkreślała, że nie ma podstaw prawnych do prowadzenia wspólnego śledztwa, bo takiej możliwości nie przewiduje żadna umowa - ani międzynarodowa, ani dwustronna. Z kolei rosyjscy prokuratorzy podkreślali, że udział polskich prokuratorów w niektórych czynnościach rosyjskiego śledztwa odbywa się tylko na zasadzie "dobrej woli".