O wywiadzie, którego tak naprawdę nie było, napisał tygodnik "Wprost". "23 marca w 'Magazynie Trójmiejskim' 'Gazety Wyborczej' ukazuje się duży wywiad z Jarosławem Frankowskim, dyrektorem OLT. Nie ma w nim dociskania, trudnych pytań. Tusk w rozmowie z nami przyznaje, że to on sam zadawał pytania i sam na nie odpowiadał - w imieniu dyrektora Frankowskiego. Materiał w gazecie jest sygnowany nazwiskiem jego redakcyjnego kolegi" - czytamy na łamach tygodnika.

Reklama

Na te zarzuty Michał Tusk odpowiada w "Gazecie Wyborczej". - Nie było tak, że ułożyłem wszystkie pytania. Dałem innemu dziennikarzowi swoje propozycje pytań, a on zredagował swoje i dołożył nowe wątki - przyznaje syn premiera. Ale jak przyznaje, sam przygotował do tego wywiadu odpowiedzi, które wysłał Frankowskiemu.

Zdaję sobie sprawę, że to może wyglądać nieprofesjonalnie, ale ostatecznym autorem był podpisany dziennikarz - tłumaczy się młody Tusk.

Jednak redaktor naczelny trójmiejskiej redakcji "Gazety Wyborczej", w której pracował syn szefa rządu, taki nieprofesjonalizm określa dosadniej.

Zajmując się w redakcji transportem lotniczym, współuczestniczył w układaniu pytań i został zobowiązany do przekazania ich dyrektorowi linii Jarosławowi Frankowskiemu. Teraz dowiadujemy się, że nas oszukał i sam napisał odpowiedzi - pisze Jan Grzechowiak w oświadczeniu w "Gazecie Wyborczej". Zapewnia przy tym, że ani przełożeni Michała Tuska, ani jego redakcyjni koledzy nie wiedzieli, że jeszcze przed kwietniowym odejściem z pracy w "Wyborczej" rozpoczął współpracę w marcu z liniami OLT Express.

Michale, nie tak wyobrażałem sobie koniec Twojej przygody z "Gazetą" - podsumowuje redaktor naczelny trójmiejskiej "Wyborczej".