Do tragedii doszło w lutym 2011 r. w mieszkaniu ks. Mariusza G. w parafii pw. Andrzeja Boboli na poznańskim Junikowie. Dziewczyna, poznana przez księdza w czasie rekolekcji, tego dnia zaczęła rodzić. Wieczorem, kiedy pojawiły się pierwsze skurcze, Mariusz G. miał przygotować partnerce posłanie i poszedł do pokoju słuchać muzyki. Obudziły go nad ranem krzyki. Dziewczyna krwawiła i prosiła o wezwanie karetki.

Reklama

Ksiądz nie zareagował, a dziecko zmarło. Śledztwo wszczęte przez prokuraturę umorzono, a gdy o sprawie zaczęło być głośno, księdza przeniesiono na Wschód.

Na Ukrainie znalazła go reporterka programu TVP1. Podając się za doktorantkę zbierającą materiały na temat duszpasterstwa na Wschodzie, nakłoniła kapłana do szczerej rozmowy.

- Zacząłem nadużywać alkoholu. Całą szkołę średnią przepiłem. Alkohol mi nie starczył. Musiałem brać inne środki, narkotyki. Byłem uwikłany w sprawy seksualne. Pan Bóg mnie z tego wyciągnął - opowiadał.

Co powiedział o tragedii na plebanii i swoim romansie? - To nie była żadna wielka miłość - mówi Mariusz G. Nie czuje się winny, nie okazuje skruchy. - Jestem drugi rok na Ukrainie. Potem będę tu proboszczem, aż wreszcie wyjadę gdzieś na Wschód. Lubię ekstremalne klimaty. Jestem dzikusem.

Na zaproszenie dziennikarki ksiądz przyjeżdża specjalnie do Przemyśla. Do wycieczki przekonuje go sms, w którym dziewczyna informuje go, że będzie nocować w hotelu. Tam dziennikarka zdradza, kim jest. Ksiądz ucieka. Nie chce też rozmawiać z telewizją już po powrocie, w parafii na Ukrainie.

- On nigdy nie powinien zostać księdzem, bo jest niedojrzałym mężczyzną. Sprawa powinna trafić do Stolicy Apostolskiej, która postępuje radykalnie w takich sprawach i przenosi kapłanów do stanu świeckiego - powiedział w studiu Tomasz Terlikowski, naczelny Frondy