Tygodnik "Wprost" napisał w zeszłym tygodniu, że arcybiskup poniża podwładnych księży i ma problemy z alkoholem. Metropolita gdański oświadczył, że publikacja ta podważyła godność urzędu i jego posługi biskupiej.
Zostałem przesadnie pomówiony i to w sposób, który nie odpowiada relacjom wewnątrzkościelnym. Każdy ma swoje słabości - powiedział arcybiskup dodając, że wyrządzono wielką krzywdę Kościołowi i Archidiecezji Gdańskiej. Metropolita w oświadczeniu wygłoszonym podczas Mszy Krzyżma Świętego w Katedrze Oliwskiej, oświadczył, że poinformował o sprawie Nuncjaturę Apostolską.
Zdaniem arcybiskupa, wiele wskazuje na to, że w przygotowywaniu publikacji "Wprost" uczestniczyli niektórzy księża. Wybrali sposób najgorszy z możliwych - samozwańczy sąd na łamach prasy - powiedział metropolita oświadczając: Przebaczam i proszę o to samo jeśli ktoś uważa, że moim postępowaniem go skrzywdziłem.
Od naszego dialogu tutaj w archidiecezji i od decyzji kompetentnej władzy zwierzchniej, nie zaś od samosądów, zależy droga naszego wspólnego posługiwania - napisał w oświadczeniu arcybiskup.
Odnawiamy dziś przyrzeczenia kapłańskie - dodał arcybiskup. Czynię to i ja, znając swoją małość i grzeszność przed Bogiem - mówił.
Metropolita gdański oświadczył, że osobiście poinformował o sprawie Nuncjaturę Apostolską w Polsce. Dodał, że nuncjusz jest gotowy przyjąć każdą uwagę czy skargę pod jego adresem.
Komentarze(274)
Pokaż:
To zwyczajny Nie Mój arcyPISkup KŁÓĆ Sławuj, skłócił już wszystkich dokumentnie w Archidiecezji Gdańskiej - i o to mu chodziło, to była jego MISJA, spacyfikować Gdańsk na PISi strój.
PISłanka Arcyszewska to popiera oczywiście, w swoich biznesach też
.
O to chodzi głodziu , że powinieneś być solą tej ziemi, a jesteś łachudrą.
Ugrupowanie Palikota głoszące skrajnie lewackie hasła zyskuje dziś niewiarygodne poparcie medialne, łącznie z pompowanymi sondażami. Dzieje się tak dlatego, że najprawdopodobniej Palikot ma mocne odniesienia do zachodnioeuropejskich ugrupowań Nowej Lewicy.
Aby dokonać w Polsce rewolucji kulturalnej, konieczne jest funkcjonowanie w parlamencie partii jednoznacznie głoszącej hasła proaborcyjne i prohomoseksualne.
SLD, ze względu na swoje obciążenia postkomunistyczne, przestał nadawać się do realizacji tych rewolucyjnych idei. "Nowoczesny" Palikot - jak najbardziej.
Dla środowisk ideowych spod znaku "Gazety Wyborczej" czy TVN skupienie rozlicznych środowisk wokół ojca Tadeusza Rydzyka zdefiniowane zostało jako potworne zagrożenie. Media te walczą bowiem o rząd dusz w imię idei charakterystycznych dla kręgów zachodnioeuropejskiej Nowej Lewicy. Starały się one sprowadzić Radio Maryja do roli tzw. moherów, a więc do wymiaru jakichś bliżej nieokreślonych grup "ksenofobicznych", "zacofanych".
Tymczasem realne prześladowanie związane ze sprawą nieprzyznania koncesji Telewizji Trwam skupiło wokół ośrodka Radia Maryja ogromną rzeszę ludzi. W obozie lewicowym musiano dojść do wniosku, że najważniejsza walka, walka o rząd dusz, zaczyna zmierzać do klęski. W ten sposób urealnia się najgorszy sen Adama Michnika - reaktywacja kulturowa narodowo-katolickiej, przedwojennej Polski.
Środowisko "Gazety Wyborczej" zdaje sobie sprawę, że Radio Maryja i Telewizja Trwam nie ograniczają się do oddziaływania na politykę polską. Chodzi o obronę podstaw kultury katolickiej, chrześcijańskiej moralności na wszystkich piętrach życia ludzkiego. Długoletnie wysiłki, by Polaków przerobić na areligijnych kosmopolitów, okazały się płonne.
Dzisiaj to Telewizja Trwam jest na czele mediów ostro walczących o wolność słowa.
TVN czy "Gazeta Wyborcza" zaliczane są do tzw. mediów reżimowych.
Docelowy kształt integracji europejskiej wyłaniał się z kolejnych traktatów europejskich, od Maastricht aż po Lizbonę, ale dopiero narzucenie krajom europejskim paktu fiskalnego przez Niemcy stało się kropką nad "i", po której już nic wyjaśniać nie trzeba.
Biedniejsze kraje Unii nie tylko nigdy nie nadgonią dystansu, jaki dzieli je od zamożnych, przede wszystkim Niemiec, ale z roku na rok będą zostawać coraz bardziej w tyle pod względem rozwoju gospodarczego i poziomu życia. Grecja, w której nieco przyspieszono ten program z powodu bankructwa, jest tego dobitnym dowodem.
Przywódcy, którzy będą pokornie wypełniać polecenia z Berlina, w nagrodę otrzymają fundusze europejskie, aby mieli czym karmić polityczne zaplecze i zapewnić sobie trwanie u władzy. Kto będzie się buntował, jak Węgrzy, nie zobaczy pieniędzy.
Permanentny kryzys systemu polityczno-urzędniczego o nazwie Unia Europejska przypomina walkę o przetrwanie, w której liczą się tylko najsilniejsi. Nikt już nawet nie protestuje, gdy najważniejsze decyzje są obecnie podejmowane w UE w nielegalnym (z punktu widzenia obowiązujących traktatów) trybie dwustronnych spotkań szefa państwa francuskiego i niemieckiej kanclerz. Unią nie rządzą już Herman Van Rompuy ani José Manuel Barroso. Unią rządzi "Merkozy".
W zamian za rosyjskie i chińskie wsparcie finansowe UE gotowa jest oddać część swojej niezależności ekonomicznej i energetycznej. Europejscy liderzy nie potrafią od dwóch lat wydobyć z zapaści finansowej małego państwa, jakim jest Grecja. Organizacja międzynarodowa o nazwie Unia Europejska jest najwyraźniej niezdolna do zarządzania obecnym kryzysem, nie potrafi nakreślić jakiejkolwiek konkretnej drogi i perspektywy czasowej wyjścia z tegoż kryzysu. Nie ma przecież żadnej mapy drogowej wychodzenia z zapaści finansowej, nie padają żadne terminy. UE działa doraźnie: od kryzysu do kryzysu.
Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy wbrew zapewnieniom przywódców UE obecnie wcale nie mamy do czynienia z kryzysem ogólnoświatowym. To nieprawda, że dotknął on całyą świat. Gospodarka większości krajów globu rozwija się dynamicznie. Jedynie przywódcy UE i USA od trzech lat bezsilnie załamują ręce nad "światowym kryzysem".
Były komisarz unijny Gunter Verheugen obliczył, że firmy europejskie tracą każdego roku około 130 mld euro na sprawozdawczości przestrzegania przepisów unijnych, które są zbędne i można w każdej chwili je zlikwidować (wymiary krzywizny banana, kiedy należy zaliczyć skorupiaka do ryb itp.).
Podczas gdy w Chinach likwiduje się kolejne bariery dawnej komunistycznej gospodarki nakazowej, dzięki czemu wytwarza się coraz tańsze towary, w UE od wielu lat "produkuje się" nowe normy i przepisy, które zwiększają koszty produkcji.
Do znudzenia powtarzane hasło Tuska, że lekarstwem na kryzys będzie "więcej Europy", przypomina raczej zaklęcie politycznego szamana niż realistyczną wizję rozwiązania problemu.
Nowe kraje członkowskie są drenowane finansowo i politycznie. Polska nie miała praktycznie nic do powiedzenia w najważniejszych decyzjach UE, mimo formalnej rezydencji w Unii. Polski minister był wypraszany ze spotkań strefy euro, nawet jako obserwator.
W sprawie projektu budżetu UE oddaliśmy interes rolników zarówno polskich, jak i wschodnioeuropejskich bez najmniejszego sprzeciwu. Na koniec wreszcie polski minister poprosił w Berlinie niemiecką kanclerz, aby poprowadziła Unię w kierunku przez siebie wybranym.
Został wprowadzony w życie model zarysowany w 2001 roku przez prezydenta Jacques´a Chiraca dla Europy Wschodniej. Wówczas w Paryżu kazano nowym członkom NATO i przyszłym członkom UE milczeć i nie przegapiać okazji do milczenia.
Teraz nie tylko milczymy, lecz także sami prosimy prezydenta Merkel-Sarkozy´ego, aby wskazywał nam świetlaną przyszłość, którą mają podążać kraje Europy peryferyjnej, niezdolne do prowadzenia własnej polityki. Finansowym symbolem tego drenażu peryferii jest transfer finansów krajów uboższych na rzecz bogatszych.
Polski rząd poparł bez żadnych warunków i komentarzy transfer 6 mld euro z Polski na rzecz funduszu wspomagającego strefę euro poprzez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, na czele którego stoi Francuzka Christine Lagarde - była minister finansów w rządzie Sarkozy'.
Kraje posiadające waluty narodowe szybciej dostosowały się w UE do obecnego kryzysu niż kraje strefy euro. Dziesięć lat po powstaniu strefy euro państwa, które do niej nie przystąpiły, mają się lepiej w sferze finansów publicznych i samodzielnie szukają dróg wyjścia z kryzysu niż te, które przyjęły wspólną walutę. Nawet skrajnie uległy wobec Brukseli obecny rząd w Polsce zaprzestał mówienia o dacie wejścia Polski do strefy euro.
W samym tylko samorządzie miasta Warszawy rocznie wydaje się okrągły miliard złotych na armię urzędników. W skali całego państwa są to dziesiątki miliardów. W Unii Europejskiej jest niestety podobnie. Być może dlatego właśnie cały postpeerelowski aparat urzędniczy tak ochoczo popierał wejście Polski do UE. Postulatem jest więc redukcja aparatu urzędniczego i redukcja aktów legislacyjnych zaśmiecających prawo iduszących europejską gospodarkę.
System ekonomiczny oparty na nadmiernych regulacjach zabija wolność, a w dłuższej perspektywie bogactwo. Komunizm jest tego najbardziej smutnym przykładem. Poprzez chęć regulowania wszystkiego - od chwili kupna surowca, aż po zużycie gazów cieplarnianych w czasie jego obróbki - UE zaczyna coraz bardziej przypominać kraje starego sowieckiego Sojuzu.
Noblista Milton Friedman w 2000 roku przewidywał upadek strefy euro po 10 latach. Niewiele się pomylił. Polaków nie złamał komunizm, nie powinien więc złamać ideologiczny europeizm. Słowacy już dziś mają dosyć strefy euro. Niemcy żałują utraty swojej marki. Brytyjczycy będą bronić funta jak niepodległości. Przy obecnym kryzysie finansów europejskich dobrze już teraz przypomnieć, że naprawa finansów II RP zaczęła się od naprawy waluty i ustanowienia złotówki w 1924 roku.
Kryzys zadłużenia nie powstał dlatego, że ktoś okłamał niemieckich bankierów, ale dlatego że Europa skonstruowana jest na wielkiej nierównowadze handlowej. Problem Unii jest prosty. UE to strefa wolnego handlu, w której jedno państwo - Niemcy - jest drugim największym eksporterem na świecie, przez co zalewa pozostałe kraje swoimi produktami. To oznacza, że państwa wokół Niemiec nie mogą rozwijać się normalnie, bo zawsze będą miały negatywny bilans handlowy z nimi. Ta współzależność jest niemożliwa do powstrzymania. Strategią Niemców przez ostatnie dekady było zalanie Europy kredytem i pożyczkami, aby inne kraje mogły kupować niemieckie dobra.
Główni konstruktorzy Unii nie dostrzegli, że grozi jej rozkład nie tylko ze strony utopijnych koncepcji gospodarczych i administracyjnych, na skutek których dziś UE jest m.in. zadłużona na 10 bln euro i samych odsetek płaci rocznie 300 mld euro, ale przede wszystkim ze strony nihilizmu, ateizmu i amoralizmu.
Obecna Unia Europejska to po prostu Nowa Komuna, czyli odmiana tego, co Papież JPII nazywał "cywilizacją śmierci". Dobrobyt ma być przywilejem przynależności do Nowej Elity, czyli dla 10% społeczeństwa. Reszta ma być wyzyskiwana (teraz w granicach 1500 zł miesięcznie). Ci, którzy są "niepotrzebni" będą wegetować -- tak, żeby się jak najszybciej wynieśli na tamten świat.
W cywilizacji śmierci nie ma miejsca dla starców i dzieci nienarodzonych. Dlatego wznawia się stan wojenny przeciwko katolickiej młodzieży. Zakłada się, że wychowanie i nauczanie religijne jest bezużyteczne społecznie, a powinno być zastąpione ateizmem i amoralnością. Dzieciom i młodzieży sączy się coraz butniej, że należy się wstydzić wiary w Boga i polskości, wyśmiewa się krzyż i inne wartości religijne, zwłaszcza etyczne, sugeruje się normy i zachowania grzeszne, jak seks i narkotyki, a także, choćby implicite, szczepi się poczucie małowartościowości wobec ateistów i nie-Polaków. Młodzież ma się wstydzić godła polskiego i flagi polskiej, a tym bardziej historii, tradycji i kultury polskiej.
Tusk na początku lat 90. był działaczem Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Ta partia podkreślała swoją laickość, a nawet antykościelność, co było szczególnie widoczne w okresie pierwszej kampanii antyklerykalnej przed ponad 20 laty. To wówczas dzisiejszy bliski współpracownik Donalda Tuska - a ówczesny premier - Jan Krzysztof Bielecki zwrócił się do Prymasa Polski per pan prymas.
Politycy KLD sprzeciwiali się ochronie życia poczętego i byli wielkimi zwolennikami haniebnej ustawy z 1956 r., która dopuszczała zabijanie dzieci nienarodzonych w praktyce na żądanie. Głosowali przeciwko ustawie z 1993 roku.
Dziś mamy politykę "nieklękania przed księżmi": rozporządzenie ministra edukacji narodowej, które otwiera drogę do rugowania religii ze szkół, zapowiedź radykalnego zmniejszenia liczby kapelanów wojskowych, majstrowanie przy finansach Kościoła.
Instytucje państwowe (KRRiT), zamiast tworzeniem warunków do rozwoju pluralizmu, zajmują się dyskryminacją ludzi wierzących i ograniczeniem dostępności mediów katolickich. Mamy zapowiedź wprowadzenia związków partnerskich i in vitro, a przebąkuje się o eutanazji.
PO chętnie by weszła w buty PZPR-u. Instytucjonalny kościół, ciągle silny, przeszkadza w dążeniu do monopolizacji władzy, bo bez wątpienia mamy w Polsce recydywę neokomuny.
Jednym z podstawowych fundamentów ideowych obecnej władzy stały się hasła antyklerykalne i walka z Kościołem, a praktyka rządu jako żywo przypomina czasy PRL.
Taka strategia Tuska to nie tylko rezultat oceny, że możliwość utrzymania władzy po kolejnych wyborach zależy od pozyskania głosów zwolenników Palikota. To także ukłon w kierunku postępowej opinii publicznej Unii Europejskiej, z którą premier wiąże swą przyszłość.
Działania wobec Kościoła ekipy Tuska to odsłona ataku lewackiej, neototalitarnej ideologii, która służy tworzeniu konfliktu w celu zniszczenia Kościoła. I nie chodzi tu o żadną „elementarną sprawiedliwość”. Te słowa jako komentarz do rozmów z Kościołem w ustach Donalda Tuska brzmią jak kiepski żart.
Chodzi o mobilizację antyklerykalnego motłochu, który jak ta władza, żadnych zasad i ograniczeń nie chce uznać, bo to przecież elita, „młodzi, wykształceni z wielkich miast”.
Znowu możemy zobaczyć antyklerykalne oblicze Tuska, znane z czasów kiedy był szefem Kongresu Liberalno-Demokratycznego, partii, która w antyklerykalizmie nie ustępowała wówczas nawet SLD.
Potem Donald Tusk dla pozyskania katolickich wyborców przywdział maskę człowieka, który pod wpływem śmierci Błogosławionego Jana Pawła II bierze ślub kościelny, uczestniczy w dniach skupienia organizowanych dla posłów Platformy. Była to tylko maska.
Twarzą firmującą pomysł likwidacji Funduszu Kościelnego jest Michał Boni. Osoba zarejestrowana przez Służbę Bezpieczeństwa jako Tajny Współpracownik.
Michał Boni przez prawie 20 lat nie potrafił się przyznać do współpracy z SB. Skoro, jak twierdzi, nie przyniosła nikomu krzywdy i była wymuszona, to tym bardziej nie powinien mieć z tym problemu. Zrobił to dopiero w momencie kiedy obejmował urząd ministra.
Nomen omen Michał Boni został zarejestrowany jako Tajny Współpracownik o pseudonimie „Znak”.
Sprawę agenturalnej przeszłości Boniego ujawniono w 1992 r., ale wówczas o jego niewinności przekonywali Zbigniew Bujak i Zbigniew Janas. W końcu października 2007 r., gdy miał objąć funkcję ministerialną w rządzie Tuska i było wiadomo, że będzie musiał złożyć oświadczenie lustracyjne, które zostanie zweryfikowane przez IPN, Boni jednak przyznał się oficjalnie do współpracy z SB. No cóż, lepiej późno niż wcale, lecz czy w rzekomo wolnej Polsce musi być ministrem ktoś z takim bagażem mrocznej przeszłości?
Antyklerykalizm jest modny i popierany przez "obóz postępu i demokracji", tak zwane autorytety moralne oraz najsilniejsze media. Za to Donald Tusk bałwochwalczo klęka przed tak zwanymi rynkami finansowymi i pod ich dyktando usiłuje narzucić Polakom przymusową pracę niemalże do śmierci.
Prześladowcy Kościoła czują się bezpiecznie i mają się dobrze, a na Kościół i duchowieństwo robi się nagonkę.
Organizacje masońskie w Polsce istnieją, podobnie jak różne inne stowarzyszenia i grupy nieżyczliwe chrześcijańskiej tradycji, istnieją też organizacje lewackie i lewicowe, które atakowały Kościół choćby na Krakowskim Przedmieściu. Ktoś to nakręca, komuś antykatolicka retoryka jest potrzebna.
Kościół stał się chłopcem do bicia, na którym niektórzy próbują zbić swój kapitał polityczny.
Fundusz Kościelny, nauczanie religii, in vitro, aborcja, propaganda rozwiązłości – każdy z tych tematów jest kreowany nie po to, aby rozwiązać jakiś istotny problem społeczny, tylko po to, aby tak czy inaczej zaatakować sam sens istnienia Kościoła.
Tak, to o polskojęzycznych biskupach w Polsce po I wojnie światowej. To samo wyrywanie władzy i kasy jak dzisiaj.
Krk nazwał Boya antychrystem.
Warto sobie przypomnieć, już jest w domenie publicznej, w sieci -
wolnelektury.pl/katalog/lektura/nasi-okupanci.html