W 2015 r. dwie siostry w wieku 3 i 5 lat zostały adoptowane przez amerykańską rodzinę. Początkowo proces adopcyjny przebiegał podręcznikowo. Rodzina przyjechała do Polski i spędziła z dziewczynkami kilka tygodni. Została też zbadana przez polskich psychologów. Finalnie sąd i Ministerstwo Rodziny zgodziły się na ich wyjazd z nowymi opiekunami do USA. W procedurze pośredniczył Krajowy Ośrodek Adopcyjny Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, który miał (jako jeden z trzech w naszym kraju) akredytację do przeprowadzania adopcji zagranicznych we współpracy z amerykańską agencją EAC, która szuka rodziców poza USA.
Gdzie zaczął się dramat?
Potem jednak sytuacja zaczęła się mocno komplikować. Okazało się, że Amerykanie, choć deklarowali, że adoptują obie siostry, po wylądowaniu w USA, jeszcze na lotnisku przekazali starszą z nich innej rodzinie. Paradoksalnie te działania były zaplanowane we współpracy z amerykańską agencją.
Jednak przed wyjazdem ani amerykańscy rodzice, ani agencja nie zdradzili, że dziewczynki będą rozdzielone, a pierwsza para zostawi sobie tylko jedną, młodszą i grzeczniejszą z sióstr. Rozdzielenie było początkiem dramatu. Po kilku miesiącach starsza z dziewczynek, ta, która została oddana na lotnisku innej parze, trafiła do szpitala. Tam lekarze nabrali podejrzeń, że była wykorzystywana seksualnie. Sprawą zajęła się prokuratura. O pedofilię podejrzany jest nowy ojciec, zaś dziecko tymczasowo jest u siostry żony sprawcy.
Z ustaleń amerykańskich śledczych wynika, że rodzina, która zabrała starszą dziewczynkę i wobec której w USA toczy się postępowanie, była najpewniej związana rodzinnie z jednym z pracowników amerykańskiej organizacji pośredniczącej w adopcji. Jaki był cel rozdzielenia sióstr i czy organizacja wiedziała, do kogo przekazuje dziecko, a także co może je tam spotkać, nie jest jasne. Na te pytania wciąż próbują odpowiedzieć śledczy.
Polska strona poznała szczegóły tej sprawy dopiero we wrześniu – blisko rok po adopcji. A to dlatego, że amerykańska policja zawiadomiła polski ośrodek adopcyjny (który na początku zajmował się dziewczynkami), a także drugi ośrodek, który pośredniczył przy wyjeździe za granicę, że dziewczynka była prawdopodobnie molestowana już w Polsce. Znaleziono u niej obrażenia, które zdaniem amerykańskich lekarzy, musiały powstać dawno temu, jeszcze podczas pobytu w kraju. Możliwości są dwie: do tragedii mogło dojść albo u rodziny zastępczej, albo podczas wizyt u rodziny biologicznej. Jak potwierdzają pracownicy ośrodka adopcyjnego, dziewczynka jeszcze przed wyjazdem zachowywała się w sposób, który mógł wskazywać na to, że padła ofiarą molestowania. Odkryły to jednak dopiero służby amerykańskie. Żaden z polskich ośrodków nie poinformował rządu, który dowiedział się o sprawie dopiero trzy miesiące później od konsula USA.
Choć Ministerstwo Rodziny w praktyce nie ma wpływu na przebieg sprawy w USA – obie dziewczynki mają już obywatelstwo amerykańskie – uważa za karygodny brak informacji z ośrodka, który załatwiał wyjazd.
– Nie widzieliśmy sensu, żeby zawiadamiać ministerstwo. Nie ma żadnych przepisów, które regulowałyby zasady przepływu informacji w takich sprawach. Nigdy też ministerstwo nie interesowało się późniejszym losem dzieci – tłumaczy Izabela Rutkowska, dyrektor ośrodka. I dodaje: – Nie wyobrażam sobie już długofalowej współpracy z tą konkretną organizacją z USA. Postanowiliśmy jednak dokończyć wszystkie rozpoczęte sprawy tak, by i rodzice, i dzieci, którzy byli już w kontakcie, nie musieli zrywać nawiązanych relacji.
Blokada na adopcje
W związku z kontrowersjami władze amerykańskie odebrały w grudniu ub.r. agencji EAC akredytację na prowadzenie adopcji międzynarodowych. Polskie Ministerstwo Rodziny uważa, że nasz ośrodek zachował się nierzetelnie. Zdaniem resortu powinien automatycznie poinformować ministerstwo o kłopotach, bo to ono podejmowało ostateczną decyzję o wyjeździe dzieci z Polski.
Ponadto zdaniem urzędników ministerstwa polski ośrodek adopcyjny nadal wysyłała do resortu prośby o zgody na adopcje załatwiane przez EAC, nie informując o kontrowersjach. – Prośby wysyłaliśmy, bo te adopcje zostały rozpoczęte dużo wcześniej, zanim dowiedzieliśmy się o rozdzieleniu sióstr, i dopiero teraz nadszedł czas na wystąpienie o zgodę na kontynuację procedury. Zresztą na adopcję, której przykład podaje ministerstwo, resort też wyraził zgodę bez zastrzeżeń – dodaje dyrektor ośrodka.
Bartosz Marczuk, wiceminister rodziny, nie chciał komentować amerykańskiej historii. Przyznaje jednak, że te dramatyczne wydarzenia są jedną z przyczyn, dla których Krajowy Ośrodek Adopcyjny ostatecznie stracił ministerialną akredytację na prowadzenie międzynarodowych transferów. W Polsce do tej pory działały trzy takie ośrodki. Teraz są tylko dwa. Przy marszałku woj. mazowieckiego, który ma prowadzić centralną bazę dzieci do adopcji zagranicznych. Oraz katolicki, który będzie je przeprowadzał. Ma on bardzo jasne zasady: dzieci mogą być adoptowane jedynie przez małżeństwa, najlepiej katolickie. W drugiej kolejności mogą to być inne wyznania chrześcijańskie.
Dziecko z zoo
Placówka TPD jest rozżalona i uważa, że decyzja ministerstwa była niesprawiedliwa.
– Działamy 27 lat, udało nam się wypracować standardy w miejsce kompletnego chaosu lat 90. Wprowadziliśmy warunek pierwszeństwa w dokonaniu adopcji dla rodzin z Polski, powstała również centralna lista dzieci do przysposobienia – wylicza Izabela Rutkowska, dyrektorka ośrodka.
Ministerstwo Rodziny uważa jednak, że nie ma wytłumaczenia dla zaistniałej sytuacji. Dlatego przejęło dokładny nadzór nad toczącymi się obecnie sprawami adopcyjnymi dotyczącymi potencjalnych wyjazdów do USA organizowanych wcześniej przez amerykańską EAC. Takich postępowań jest osiem. Sześcioro rodziców jest obecnie w Polsce, spotyka się z dziećmi, które planuje zabrać.
– Postawiliśmy tym rodzinom warunki. Podpiszą oświadczenia, że poddają się comiesięcznym kontrolom dotyczącym sytuacji dzieci przez pierwsze pół roku po adopcji. Sprawdzać ma ich też nowa amerykańska organizacja, która zrobiła już wstępny rekonesans dotyczący ich wiarygodności – mówi Marczuk.
Po utracie licencji przez EAC sprawy, które są w toku, zostały przekazane innej amerykańskiej organizacji, wskazanej przez władze stanowe. W Polsce trafiły do archidiecezjalnego ośrodka w Sosnowcu. – Wybraliśmy placówkę, do której mamy zaufanie, która ma tylko i wyłącznie dokończyć te sprawy, później nie będzie zajmowała się adopcjami zagranicznymi. Nie miało znaczenia, czy jest katolicka, czy nie – mówi Bartosz Marczuk. I podkreśla, że rząd celowo wskazał ośrodek, który nie miał wcześniej do czynienia ze sprawami międzynarodowymi, aby mógł zachować niezależność.
Docelowo dzieci, które są w rodzinach zastępczych, nie będą oddawane do adopcji zagranicznej. Trafią do niej jedynie te z domów dziecka.
Pięciolatka po dramatycznych historiach zaczęła mówić. W jednym z raportów śledczych w jej sprawie opisana jest historia z zoo. Dziewczynka, patrząc na jedną z klatek ze zwierzętami, powiedziała: „O, w czymś takim spałam w Polsce”.