- Otwarto trumnę, zobaczyłam mundur mojego męża. Pod mundurem bielizna, nie jego - mała, w znacznie mniejszym rozmiarze, zielona, sądzę, że należała do przedstawiciela wojsk lądowych, szczuplejszego, niższego od mojego męża. Pod bielizną worki - jeden to worek, w jakim zwykle są transportowane ciała ofiar katastrof, morderstw, tyle tylko, że zwinięty i powiązany białym sznurem nylonowym, na jakim wieszano pranie. Obok dwa worki duże, ciemne, na śmieci. I reklamówka żółta, przejrzysta. Tak pochowano mojego męża, ale to nie wszystko – mówiła Mariola Karweta na konferencji prasowej.
Jak wyjawiła, "w workach na śmieci były szczątki ośmiu osób, w tym jej męża oraz szczątki dwóch osób, których nie dało się zidentyfikować". Wiadomo też, że szczątki męża Marioli Karwety znaleziono w czterech innych trumnach.
- Badanie zaczęły się od tomografii komputerowej. Już tam zobaczyliśmy dodatkową kończynę górną. Prawa ręka, należała do kogoś zdecydowanie niższego i szczuplejszego niż mój mąż. Dodatkowa żuchwa. To było widać od razu. Nie miałam odwagi być przy tym ostatnim etapie. Tam był mój syn, kiedy ciało jego ojca - i jak się okazało nie tylko jego ojca - układano na stole sekcyjnym – opowiadała.
Karweta ma teraz ogromny żal do rządu za to, że nie zadbał o godny pochówek, a każdej nocy dręczą ją koszmary ("Śnią mi się śmieciarki żółte, z biało-czerwoną flagą. Wiozą te worki, które widziałam w trumnie mojego męża").