Nowoczesne pola walk wymagają pełnego zawodowstwa, a Polskę stać na profesjonalne siły zbrojne. Natomiast zwykli obywatele muszą nauczyć się sztuki przetrwania, potrzebnej m.in. w razie ataku militarnego. Państwo już dawno powinno uruchomić specjalny system szkoleń, obejmujący przedszkolaków, uczniów, studentów, pracowników firm i przedsiębiorców. W dzisiejszych czasach do prowadzenia batalii służą elektroniczne systemy walk, które są stale unowocześniane.

Reklama

Wysokiej jakości broń i urządzenia komunikacyjne wymagają doskonałej obsługi. Dlatego, jak podkreśla dr Krzysztof Liedel, we współczesnym świecie żołnierz musi być profesjonalistą. Należy go szkolić przez kilka miesięcy w ciągu roku. Powinien trenować wraz z innymi zawodowcami, pochodzącymi z sojuszniczych państw NATO. Dzięki temu, będzie umiał z nimi współpracować i precyzyjne realizować określone zadania. Musi znać zarówno specyfikę pracy w mundurze, jak i w ruchu oporu. Dopiero wówczas może stanowić dobre zaplecze dywersyjne oraz sabotażowe, konieczne w taktyce wojskowej.

– Sytuacja geostrategiczna stale się zmienia. Zagrożeń o charakterze militarnym jest coraz więcej. Cały świat zmierza w kierunku profesjonalizacji armii. I jeżeli komuś wydaje się, że zasadnicza służba wojskowa zapewni Polsce jakiekolwiek bezpieczeństwo, to jest poważnym w błędzie. Żołnierz musi być zdeterminowany do wykonywania tego, a nie innego zawodu przez 24 godziny na dobę. Powinien też zdobywać i poszerzać specjalistyczną wiedzę oraz umiejętności praktyczne w swojej dziedzinie, np. w logistyce – przekonuje dr Krzysztof Liedel, dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas.

Zamiast inwestować w przestarzałe i mało efektywne metody, należy regularnie podnosić poziom umiejętności profesjonalnych żołnierzy. Wojsko powinno przede wszystkim dysponować wysokiej jakości sprzętem i doskonale nim zarządzać. Dzisiejsza rzeczywistość nie pozwala rządzącym oszczędzać na tworzeniu nowoczesnej, zawodowej armii. W opinii eksperta, zdecydowanie nas na nią stać. Jak przypomina dr Liedel, Polska jest jednym z niewielu krajów w Europie, które od lat utrzymuje określony procent finansowania sił zbrojnych z budżetu państwa i przeznacza na ten cel środki na stabilnym poziomie. W związku z tym, wojsko wie, czym aktualnie dysponuje i co dalej może planować.

– Dużo lepszym rozwiązaniem, niż przywrócenie obowiązkowego poboru do armii, byłoby wprowadzenie powszechnej edukacji dla bezpieczeństwa. Powinna ona przygotować społeczeństwo do tego, żeby radziło sobie w sytuacji konfliktów militarnych, zagrożeń terrorystycznych, a także katastrof naturalnych i technicznych. To spowoduje, że obywatele z czasem staną się pewnym elementem zasobu w systemie bezpieczeństwa państwa. Będą bowiem wiedzieli, jak postępować w przypadku ewentualnego ataku zbrojnego – mówi dr Liedel.

Reklama

Zdaniem byłego dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Pozamilitarnego w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, tzw. zwykły Kowalski powinien przede wszystkim być wyszkolony do tego, żeby przetrwać w obliczu wojny. Poprawne reagowanie w sytuacji alarmowania i wykonywanie poleceń armii w zupełności wystarczy do tego, żeby stanowił dodatkowe wsparcie na wypadek zagrożenia militarnego. Natomiast zmuszanie człowieka, który na co dzień jest przedsiębiorcą, pracownikiem etatowym lub studentem, do tego, żeby nagle stał się żołnierzem, nikomu nie przyniesie korzyści. Według eksperta, ci, którzy pamiętają obowiązkową służbę wojskową, do dzisiaj nie zmienili swojego podejścia. To znaczy, nadal chcieliby unikać poboru do armii. Młodsze osoby również nie są zainteresowane taką perspektywą, bo mają swoje pomysły na życie.

– Rząd powinien jak najszybciej opracować i wprowadzić pełen system edukacji dla bezpieczeństwa w przedszkolach, szkołach, na uczelniach i w zakładach pracy. Musi on obejmować instrukcje dotyczące reagowania w sytuacji alarmowania. Polacy powinni wiedzieć, o czym informują konkretne sygnały dźwiękowe i apele w mediach. Jak wynika z moich obserwacji, obywatele dość często nie rozróżniają od siebie odgłosów syren i nie rozumieją, co one dokładnie oznaczają. Ponadto, koniecznie należy zwiększyć wiedzę na temat działań ewakuacyjnych. Trzeba też upowszechnić umiejętność udzielania pierwszej pomocy, którą obecnie mają głównie kierowcy. Chodzi o to, żeby wszyscy potrafili zachować się w sytuacji kryzysowej, w tym oczywiście dzieci – zaznacza dr Liedel.

Odpowiednie szkolenia muszą być dobrane do wieku uczestników, a w przypadku dorosłych – również do ich zawodu. Dla przykładu, pielęgniarki i lekarze nie będą potrzebowali kursu z udzielania pierwszej pomocy, a policjanci – lekcji z samoobrony. Ważne jest to, żeby całe społeczeństwo zyskało dostęp do szeregu zajęć praktycznych z tzw. procedur algorytmu sytuacji kryzysowej. Wówczas, w przeciągu kilku lat, Polacy zostaną przystosowani do zagrożeń, obecnych we współczesnym świecie. Oczywiście warunkiem idealnego dostosowania kursów do potrzeb dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości jest stała obserwacja zachodzących wydarzeń.

– Ostatnim ważnym elementem szkoleń powinno być posługiwanie się bronią palną, które należy wprowadzić w szkołach średnich, na studiach oraz w firmach. Oczywiście nie chodzi o te najnowocześniejsze środki bojowe, do których ma dostęp tylko profesjonalna armia. W celach praktycznych placówki, prowadzące zajęcia z tego zakresu, mogłyby współpracować z kołami łowieckimi i strzelnicami sportowymi, które dysponują różnymi rodzajami broni. W ten sposób, firmy oraz szkoły nie ponosiłyby kosztów związanych z zakupem materiałów dydaktycznych i wyeliminowałyby problem ich właściwego przechowywania – doradza ekspert z Collegium Civitas.