Minister podkreślił we wtorek na antenie radiowej Trójki, że krowy z Deszczna "muszą być wprowadzone do systemu rejestracji". - W Europie nie mogą być sztuki nieoznaczone, niewiadomego pochodzenia, które nie mają właściciela - zwrócił uwagę.

Reklama

Przyznał, że obecnie trudno jest określić, kto jest właścicielem tego stada. Przekazał, że jedna z organizacji twierdzi, że właściciel zrzekł się stada na jej korzyść. Z kolei sam właściciel, przez pełnomocnika prawnego - poinformował szef resortu rolnictwa - twierdzi, że tego nie zrobił. - Rolnik nie zrzekł się bydła, nie zrzekł się prawa do bydła. Nie zdawał sobie sprawy, że pismo, które podetknęła mu ekoterrorystka, jest zrzeczeniem się (...). Tam tak napisano (w oświadczeniu przesłanym przez pełnomocnika - PAP) - dodał.

Minister poinformował ponadto, że właściciel Gospodarstwa Ekologicznego "Rezerwat Czarnocin", do którego miałyby trafić krowy z Deszczna, by być tam "żywymi kosiarkami", wycofuje się z tego. - Przede mną jest pismo tego pana, który się z tego wycofuje - zaznaczył. Ardanowski dodał, że właściciel gospodarstwa Czarnocin, ze względu na to, że posiada własne bydło, przekazał ministrowi, że krowy będzie mógł przyjąć pod warunkiem, że będą wcześniej przebadane i zakolczykowane.

Ardanowski zapowiedział, że ministerstwo będzie chciało też "wzruszyć" prawomocny wyrok Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim, który podtrzymał decyzję powiatowego lekarza weterynarii o wybiciu stada z Deszczna. - Spróbujemy wzruszyć ten wyrok, żeby być w zgodzie z prawem - powiedział.

Minister pytany, co się stanie z krowami, jeżeli okaże się, że są chore, odpowiedział, że "chore krowy wszędzie na całym świecie muszą być ubite".

Główny Inspektorat Weterynarii w komunikacie zamieszczonym na swojej stronie internetowej poinformował, że zakończenie podstawowych badań stada krów z gminy Deszczno zajmie ok. pół roku, do tego czasu krowy pozostaną w ścisłej izolacji od innych zwierząt.

Na stronie inspektoratu zamieszczona została uchwała Rady Sanitarno-Epizootycznej ws. bezpańskiego stada krów z gminy Deszczno. W komunikacie wskazano, że Rada ta zarekomendowała Głównemu Lekarzowi Weterynarii, aby wszystkie zwierzęta w stadzie zostały zakolczykowane i "niezwłocznie zbadane", czy nie mają gruźlicy, enzootycznej białaczki bydła czy brucelozy.

"Do czasu oznakowania zwierząt oraz uzyskania wyników badań urzędowych w kierunku wyżej wymienionych jednostek chorobowych zwierzęta powinny pozostawać w miejscu aktualnego przebywania stada w ścisłej izolacji od innych zwierząt. W przypadku ujemnych wyników badań urzędowych, można rozważyć możliwość przemieszczenia stada w całości do siedziby docelowej, wskazanej przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi" - napisano w komunikacie.

Krowy na razie przetrzymywane są w miejscowości Ciecierzyce, a stado liczy ok. 180 sztuk. Od wielu lat krowy żyły na wolności i wypasały się na polach rolników. Są to zwierzęta niezarejestrowane, nie mają właściciela i nie były pod opieką weterynaryjną. Pod koniec października ub.r. powiatowy lekarz weterynarii w Gorzowie Wielkopolskim wydał decyzję, "na mocy której właściciel zwierząt został zobowiązany do zabicia 170 sztuk bydła". Ta decyzja została podtrzymana przez głównego lekarza weterynarii. Po licznych protestach w sprawę "ratowania" krów włączyli się również politycy. Ostatecznie z końcem maja br. szef resortu rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski zapewnił, że krowy z Deszczna nie trafią do uboju, zostaną odizolowane w jednym z państwowych gospodarstw.

Reklama